Wpisy archiwalne w kategorii

Żubrzyk

Dystans całkowity:1161.50 km (w terenie 494.00 km; 42.53%)
Czas w ruchu:69:55
Średnia prędkość:16.61 km/h
Maksymalna prędkość:69.00 km/h
Suma podjazdów:2237 m
Maks. tętno maksymalne:175 (87 %)
Maks. tętno średnie:118 (59 %)
Suma kalorii:1830 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:29.04 km i 1h 44m
Więcej statystyk

Rybnik rekreacyjnie

Niedziela, 27 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Ania zaproponowała na forum wspólny wyjazd ze znajomymi w okolice Rud i Rybnika, na miejscu o godzinie 10.10 stawiłem się ja i Merida =P. W towarzystwie innych Merid i innych brzydkich marek, wyjechaliśmy z Sikornika z faktycznie rekreacyjnym tempem, jak to zostało opisane na forum =P. Zacząły się więc pogawędki i oglądanie rowerów, słuchanie mojego haczącego Avida, którego nie chciało mi się poprawiać :P

Przez jakieś dziwne okolice, terenami, dotarliśmy w inne tereny, piachy sypkie jak na Jurze. Pooootem do Kuźni Raciborskiej do skansenu wąskotorówek, kilka fot, jeden Rybniki Full =P. W drogę w las, nad jezioro Rybnickie. Po drodze prowiant na ognicho i pogubienie dwóch uczestników, którzy wybrali swobodną karierę :P. Dzięki temu tempo wzrosło. Nad jeziorem czekanie czy przyjadą aż wreszcie pozbieraliśmy się i pojechaliśmy zrobić ognisko. MEGA ogień ze strasznie wysuszonych gałęzi, rażący i zapalający wszystko wokół :P. Kiełbaski w tempie ekspresowym.

Po szamaniu w drogę powrotną, także terenami. Rozleniwieni po jedzeniu i Rogaczach. Na Sikorniku byliśmy przed ucieczką =P. Część pojechała do domów, my zaczęliśmy planować Rogacza. Po drodze jeszcze prezent od Garego - nowe bloki SPD =P. Bo moje się skurczyły :P.

Na lotnisku Rogaczki, wylegiwanie, potem kierunek Plac Krakowski spotkać się z resztą ekipy na koncercie Łez i De mono. Do domu jakoś po 22, 23.


Ekypa, jeszcze bez Garego :P który smacznie spał


Rybnicki FULL :P Musiałem zatem spróbować ;) Nie polecam.


Piłeś? Odjazd =D


Dywan nad jeziorem


Najmocniejsze ognisko roku =P


Koncerty

Cześki

Czwartek, 10 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Do Gliwic samotnie, potem w towarzystwie nad Cześki. Po drodze Mac, z wyłączoną klimatyzacją! :P Bezsens. Na Cześkach czekała już ekipa. Trochę posiedzieliśmy dopóki nie zjadły nas komary :P.
Potem powrót Toszecką. Fajnie sie ją jedzie tylko na stojąco :P

I z Gliwic do domu. Ciepłoooo

Opalanko

Wtorek, 8 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Decyzja o Żuberkach, o słoneczku, o spotkaniu się wreszcie. Na skate park, potem do Gosi na obiad, potem do domu :). Nie ma co opowiadać, kto był ten wie.

GORĄCO, prażąco, mokro, ŚMIESZNIE, smacznie ;)

To my - zjarańce :P


Michał plejboi :P


Nasze Rogaczki


Znów takie jakieś pedalskie te foto =P


Rock =P


Panthenol : D

Dąbrowa Górnicza

Poniedziałek, 7 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Z rana na pociąg i do Dąbrowy Górniczej w celach poznawczo-rekreacyjnych. Zmęczony, dobity fizycznie ledwo działającym fullem. Kilometrów niewiele, tempo także słabe. Ale ognisko i Żuberek, towarzystwo także wybitne. No i POGODA ;o

Powrót późnym wieczorem. A PKP dziękujemy za darmową podróż z Dąbrowy z rowerami :P. Lenistwo konduktorów mi się podoba :P

Towarzyszka


Jeziorko i ognisko :)


Kolejne jeziorko i wylegiwanie obok pedała :P


Ząbkowice. Wspomnienia ^^

mały Beskid Mały

Niedziela, 6 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Powrót do domu i jakieś 3h na serwis roweru ZALANEGO wodą i błotem... No to dajemy :P. Noc owocowała w ciekawe odkrycia. Przede wszystkim piasty, którą udało się zreanimować nowymi częściami. No i hamulce, które całkowicie zużyłem jak się okazało. Zarówno klocki jak i tarcze, makabra. A gdzie ja w niedzielę kupie klocki??? No i stówa do tyłu ;/. Z pomocą miał przyjść Decathlon w Bielsku-Białej. Zapakowaliśmy więc rowery na dach i w drogę.

W Bielsku 3 minuty po otwarciu wchodzę do sklepu, jako pierwszy klient :P. Podchodzę, szukam - SĄ! ...sztuk jeden. Szybka konsultacja i decyzja - biorę, jedziemy. Dojechaliśmy gdzieś pod kościół i tam zaczęliśmy się przebierać, zaczęło się też montowanie klocków. Tłoki zepchnięte maksymalnie, hamulce jeszcze bardziej zapowietrzone. Trochę to więc trwało. Tylnego hamulca brak. I..przedniego jak się okazało w sumie też :/. Siły hamowania prawie zero, tarcza też zmasakrowana więc niewiele z tego hamulca było, ledwo na asfalcie potrafiłem wyhamować. Ale ruszyliśmy, zaopetrzni w piwko bo żar z nieba lał się niesamowity (szkoda że w piątek tak nie było, i wcześniej - to bym więcej pojeździł i zaoszczędził na hamulcach : <). I jak to w tamtych okolicach - od razu stromy i długi podjazd :P. Morale spadało, tempo także. Za to potu ilości znaczne ;). Full jednak znów dawał popisy. Wszyscy byli ciekawi co będzie gdy zaczną się zjazdy :D.

Po podejściach i wdrapywaniach się - ot i nastał szczyt, Magurka jakaśtam bodajże :P. Ludu mnóstwo więc usunęliśmy się w bok. Dłuuugi odpoczynek ^^. W ogóle dzień ten nie zapowiadał się zbyt rowerowo ;). Bardziej chillout :D. A to z racji wspaniałej pogody, braku hamulców i kontuzji. Wspólna decyzja o odpuszczeniu nieco :).

Zaczął się zjazd, początkowo fajny, szybki, otwarte przestrzenie - mogłem sobie pozwolić bo nie trzeba było wyhamowywać. A później? Padła decyzja o czerwonym szlaku, szlaku, którym niecały rok temu podjeżdżałem i PCHAŁEM naprawdę sporo, stroooomo. Gdyby nie hamulce - byłby to raj. A tak? Zjazd polegał na ratowaniu się co sekundę, hamowaniu cały czas przodem, walka z tym, żeby się nie wywrócić i nie zabić. Wywroty były, glebka soczysta jedna także. Często hamowałem wjeżdżając w drzewo czy krzaki, inaczej się nie dało. Tarcza została absolutnie zagotowana, spalona, zjarana, ZJEBANA. Zgon i tyle :/. W Treśnie zaczęliśmy szukać lodów i miejsca na ognisko. Jednak z racji dużej ilości ludzi i braku dobrych miejsc przez podwyższony poziom wody, skierowaliśmy się wyżej w góry - asfaltem, podjazd non-stop. Tempo wolne, bo kontuzja Ani nie pozwalała na szaleństwa. Więc powolutku i z wyrzutami sumienia jechaliśmy do góry. Potem jednak soczysty zjazd po zielonym (?), gdzie znów można było ciut poszaleć. Ach gdyby mieć hamulce... Do samochodu i na grilla. A potem było wspaniale :).

A wnioski? Nigdy w życiu nie jechać w góry bez sprawnych hamulców, co to w ogóle kwa miało być :/. Ja rozumiem determinacja, ale to była czysta głupota... Avidy do renowacji.

Meridy na daszku


Push it! www.zbuta.pl :P


Pierwsze widoczki =P


Żubr występuje na Magurce


BLIZNY :P


Nowa forma zdjęć "z pozycji gały" ;)

Na dywanie

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(0)
To był ten dzień. Trzeba było wreszcie po miesiącu umyć fulla :P. Grube warstwy błota zostały zmyte pod prysznicem. Rama wysuszona, wytarta. Podzespoły po części także umyte. Koła wypucowane, opona z tyłu zmieniona. Merida wita Continentala Mountain Kinga w wersji 2.4 :).

Trzeba więc było jechać zrujnować całą swą pracę - w teren :P. Lasy i zwykłe trasy są wciąż strasznie ubłocone, każdy strumyczek wylał, każde jezioro się powiększyło. Grząsko, kałużowo, błotnie. Wizyta na karczerze i mycie nóg, które potem znów uwaliłem :P. Chciałem się pouczyć jak się na tym bajku lata, bo pierwsze próby były bolesne ;). Ale z racji panujących warunków niebardzo wyszło. Fajnie jest odkrywać ten rower na nowo, gdy się ostatnio kilometry robiło na szosie :D. Wszystko się gnie i lata :). I te prędkości... a w zasadzie ich brak ;). I zadyszka, i szum gum.

Potem pod Platana zobaczyć nowe zakupy Ani i obgadać coś, co potem i tak zapomniałem :P. Do domu, jedzenie szybkie, szybki (choć długi bo śląskie radioaktywne błoto nie chciało zejść :P) prysznic, zbieranie wszystkiego co trzeba do plecaka i rollout do Gliwic, spóźniony strasznie : <.

Potem było cudownie.

A po cudowności powrót do rzeczywistości, po drodze zajrzałem jeszcze do Ewci na Tyskie (!!!) i Żubra (:D), w domu o 5. Ostatnie dwa-trzy kilometry zdarzyło mi się przejechać czasami śpiąc. Drugi raz w życiu spałem na rowerze, nic fajnego :P.
W domu kanapka i zgon.

Czarne stopki tanio kupię! :P. Czemu ja kupiłem białe...

Pyskowice

Czwartek, 27 maja 2010 · Komentarze(0)
Rano miałem jechać na uczelnię rowerem, ale nocny deszcz zmywający mi moje suszące się ubranie pokrzyżował plany :P. Padło więc na PKP.
Po powrocie zacząłem się umawiać z Michałem na odbiór kiery do Meridki w sklepie w Pyskowicach :). Zjedzone drugie śniadanko i zebrałem się na północ, gdzie decydować mieliśmy którędy jedziemy. Zaraz potem więc znów na południe :P.

Przez Gliwice, gdzie przez sklerozę nadrobiliśmy kilometrażu i się pogubiliśmy :P, przez Toszecką aż do Pyskowic i tamtejszego sympatycznego rynku i uliczek. Sklep całkiem nieźle wyposażony, wszędzie widziałem MountainKingi :P. A tymczasem oponka czeka na założenie, jeszcze dziś :).

Zakup dokonany, przed sklepem Michał pakuje kierę, ja focę samochód Google Maps czy innego Zumi :P. Jedno jest pewne, będziemy na wieeelu zdjęciach =D.
Powrót mniej ochoczo bo najchętniej to byśmy zostali na rynku na Rogacza :P. Dopiero na Toszeckiej fajne tempo na podjazdach. Przed zjechaniem w las mały odpoczynek, fotka time i spotykanie zdradzieckich ochlaptusów :].

Potem szosa w wersji offroad bez tylnego hebla :D. Przed Obrońców Pokoju na Chorzowską, Szyb Maciej po wodę i do bracików, zwerbować Marcina na jednego Rogacza :). I do dom.

Interwałowa Toszecka <3


Cieeeemne chmury nad Pyskowicami. Zlało je, nas na szczęście nie :P


Fotki fotki ;)


Bidon robi za statyw =P

Sikornickie boom

Niedziela, 23 maja 2010 · Komentarze(0)
Miałem jechać na Pyrzowice, miałem jechać na Toszek - cel bliżej nieustalony. Jednak Ania przekonała (ach ale to było trudne... :P) aby jechać do Niej do Gliwic, potem może do Chudowa bo ekipa masowa postanowiła zrobić ognisko. Niedługo potem kolejny telefon, ognisko jednak na Sikorniku. Pojechałem więc na Gliwice spotkać się z Anią.
Hah. To zaskoczenie gdy średnia spokojnie osiąga wartość 32km/h :). I to mimo syndromu dnia pojuwenaliowego w mięśniach.

Dojeżdżając do Sikornika, jadąc z impetem na skrzyżowanie, na zielonym, obserwuję skręcających z naprzeciwka. Jeden, drugi, trzeci staje i patrzy na mnie. Jadę więc dalej. Ale on postanowił się rozmyślić, sądząc chyba iż prędkość 55km/h to prędkość bardzo mała. Wrył się prosto przede mnie i zahamował. Ja także, mega poślizg i z impetem przypierniczam w jego prawy bok, łamiąc lusterko boczne rogiem. Ułamek sekundy później sklinając, butuję mu drzwi a mój puls osiąga astronomiczne wartości powodując trzęsawicę całego ciała przez następny kwadrans ;o. Cudem tylko nie miałem próby zdobycia licencji pilota lecąc daleko do przodu. Ładne BMW coupe serii 6, myślę że takie lusterko jest "dość" drogie, może się ciulu czegoś zatem nauczyłeś oO

Spotkanie z Anią, uspokojenie pulsu, sprawdzenie czy rower cały i skierowanie się do sklepu. Potem jeszcze trochę Jej testów kolana, później slicki vs. błoto i nax vs. komary. A później mogło być już tylko coraz przyjemniej. Kolejny z najprzyjemniejszych dni tego roku.
Powrót do domu o północy, odprowadzając wszystkich po kolei. Na Sośnicę z Rychem, później "pełna piz" do domu i rzyganie płucami ;).

Happy.

Igry #2

Piątek, 14 maja 2010 · Komentarze(1)
IGRY dzień drugi. To w ogóle jest dziwny rok, dziwne Igry, Juwenalia też dziwne pewnie będą. Krótkie a emocjonujące, jakoś tak nie ma tego szału wokół nich. Ale pozytywne strasznie :). Jedne z lepszych.
A drugi dzień tym bardziej - na Igry postanowiłem jechać bajkiem, wpierw jednak kręcenie z Anią. Jakieś dziwne hałdy i kojące widokowo polany, o których tyle się naczytałem i nawyobrażałem, że zamiast sam się napawać, patrzyłem jak napawa się ktoś, kto je "znalazł" ;).

Błotka trochę, nawet sporo. W sumie tak, sporo =P. Zmęczony byłem jakoś, w sumie poprzedniego dnia alkohol, więc nic dziwnego. Ale w ogóle! Umówiliśmy się na Kraku i z racji znów spóźnionego wyjścia, znów poprawiłem średnią na Krakowski na fullu :D. A potem umarłem ;).
Ale po kolei. Powrót na Sikornik dziwnymi trasami, znów bałem się o moją nerkę =P. Na Sikorniku obserwowaliśmy zalety bezprzewodowych liczników :>. Aniowy odmierzał nawet 100km/h, wówczas gdy Ona kupowała sobie piwo :P. Ja woziłem w plecaku z Zabrza. Nigdy w życiu wirelessa!

Na polach ekipa z poprzedniego dnia, rozrośnięta :). Mnóstwo śmiechu, Żuberki, tańce, grzanie siebie nawzajem. Nie ma co opowiadać bo jak to Igry :). Zwinęliśmy się po wypiciu, Ania odprowadzona na Sikornik a ja pognałem do Zabrza terenem. Oczywiście czasy powodziowe, więc na Sośnicy nagle przywitało mnie jezioro w środku lasu... Wjechałem, a co oO. A potem musiałem z siodełka wstawać żeby telefonu nie zamoczyć, bo woda była już pod siodełkiem... Cały Mokry, Merida po totalnej kąpieli. O jeb. Nawet nie wiem jak przez to przejechałem...

Śmiechu było sporo, choć zagłuszała go muzyka ;). Potem strzała do domu (choć z moimi błotnymi odgłosami to raczej innego słowa powinienem użyć) bo przede mną była jak się okazało długa i przyjemna noc ;)

A zdjęcia po powrocie przez las: na Picasie

Powitania na lotnisku :)


Błotna Merida


EKIPA! :)


Wspólne grzanie zmarzłych ludziów


Od góry


Od dołu ;)


Bo było zimno, dlatego jak stwierdziłem tak zrobiłem: trzeba się ROZEBRAĆ! Wtedy od razu jest cieplej ;). Poza tym chwalimy się nową koszulką ;)


A braciki podążyły moim przykładem, i miałem rację? :D


Czołówkowy joł


SUIT UP!

Chudów

Niedziela, 9 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Żubrzyk, Wyjazdy
Padła na forum propozycja wyjazdu na jakiś pokaz najstarszego roweru świata w Chudowie. Na ognisku uzgodniliśmy, że ekipka zbiera się całkiem rozsądna. I tak też się stało.
Względnie rano wstaliśmy, niektórzy z cięższą głową, niektórzy zdrowsi :P. Ja musiałem najpierw dojechać do Gliwic na Kraka, bo tam się ustawiliśmy. Oczywiście wyszedłem za późno i musiałem gonić. I oczywiście Murphy nie śpi - po drodze złapałem laćka :P. Ale tak to jest jak się wozi z tyłu cały czas tego zjechanego na slicka Explorera ;). Spóźniony wpadłem zatem do Gliwic z rekordową na fulla średnią 27,2 =P.

Wyjazd. Szybko, średnio, wolno. Jak to w grupce. Prowadzony na lotnisko, polami, na Bojków (?) i inne nieznane mi tereny =P. Znów bałem się o swoją nerkę. Zwłaszcza, że podejrzana Ania była w pobliżu... A te pazury to różną krzywdę mogą zrobić ;>. Swoją drogą zastanawiający tego dnia był ślad po wbiciu paznokcia w moją dłoń :P. Żadna się nie przyznała.

Za Bojkowem (?) ejpok narzucił lepsze tempo i wyrwała się czteroosobowa ucieczka :). O dziwo daliśmy z fullem radę ;). W Chudowie czekanie na ogon i wjazd na teren zamkowy. Okazało się, że zawitał Paweł i reszta załogi rowerowego z Wolności :). Przybita piątka i szukaliśmy miejsca żeby odpocząć. Odpoczęliśmy 15 sekund i pojechaliśmy zobaczyć co, gdzie i jak. I co się okazuje? Jest także drugi sklep rowerowy z Zabrza :P. Znany dalej jako "najgorszy sklep rowerowy w Zabrzu" a.k.a. "omijaj z daleka" a.k.a. "Kopacki". Zjawili się z wystawą i mega promocją 10%, co przy Ich cenach nadal stanowi cenę o 40% za wysoką. Na zamek chcieliśmy się bryknąć i zobaczyć najstarszy rower świata, ale ten okazał się płatny 5zł =P. Darowaliśmy sobie zatem cel naszej wyprawy :D. Wystarczył nam jakiś drewniany coś, który pewien ktoś nawet wprawił w ruch ;O.

Potem klapnęliśmy. Niektórzy chcieli kupować piwo, aaaale... padł pomysł ogniska =P. Nie chwaląc się, mój pomysł bo z premedytacją wziąłem z domu wszystkie potrzebne doń rzeczy ;). Posiedzieliśmy, pooglądaliśmy trial, labirynty itd. Potem kierunek - sklep, na szczęście okolice kojarzyłem i jadłodalnię ową wskazałem :). Wykupiliśmy cały zapas kiełbasek i napoje wyskokowe, kobieta chyba miała utarg życia =P. Wskazałem lasek i udaliśmy się tam celem rozpalania i konsumpcji. Daro wybrał łączkę przy strumyczku :P. Ale jak się okazało był też gratis (znów dzięki Murphy!) - komary :P. Które jak wiadomo uwielbiają mnie bardziej niż szosowcy uwielbiają karbon. Zaczęliśmy gromadzić niezbędne patyki i inne materiały łatwopalne. W międzyczasie zachęcany od dawna do olania wyścigu F1 Marcin, stawił się na Chudowie, pojechałem więc po naszą zagubioną owieczkę. Po drodze minąłem zadowolonego z mojej aktywności fizycznej nauczyciela WF-u z LO =P, odebrałem Razorka i skierowałem Go do sklepu po prowiant. Utarg życia zatem pobity =P. Wracając oczywiście się zagadaliśmy i zdołałem pomylić trasę ;). Ale po chwili trafiliśmy na polankę, gdzie czekało na nas na szczęście już...??!?! nie rozpalone ognisko... =P. Brudni od błotka wzięliśmy się za szybkie rozpalenie.

Następnie nastąpiły kiełbaski, browarki, rozmówki. Przyjechał też ejpok i Gary. Po długim posiedzeniu czas był na zbieranie się do domów. "Zabrze" zostało aby gasić płomienie, w końcu i tak praktycznie od razu byśmy się rozstali z ekipą gliwicką. Ogień jak zwykle zabezpieczony, profesjonalnie dogaszony. Zmiana szkieł, montaż oświetlenia i w drogę!

Tempo nawet ok, znów genialne zmiany z Marcinem, choć jako full generalnie raczej się nie bawię w tworzenie tunelu, bo ciężko się jeździ i bez tego =P. Kilka podjazdó na Paniówkach dało w kość, miałem dość. Nie ma to jak dobry rym. Potem na Kończycach na nastepnym podjeździe strzeliło kolano :/. Na szczęście w okolicach takich..normalnych, gdzie czasem po prostu coś strzeli. Żadnego związku z moim urazem, uff. Po chwili rozgrzewania pedałowaniem z dużą kadencją było OK. Jeszcze do bracików zobaczyć czym to się tak rajcują - CRYSIS :P. Choć my z Marcinem usypialiśmy, trzeba było Panów podlać Żubrem :P.
Później spokojnie (chociaż tempem szybkim :P) dojechałem do domu zaliczywszy wspaniały dzień, za co podziękowania dla ekipy :).

Fotki na Picasie

Przerwa na serwis, zebranie grupki. Po prawej nasze ulubione zielone nóżki


A reszta jeszcze ciśnie


Rowerowo


Lewiatan i jego kiełbaski Twoimi przyjaciółmi!


Przyjazd znajdywaczaMarcina


Nie ma to jak trochę błota <3


Czaduuu


Dymu?


SŁOŃCA! Po wczorajszym ognisku mieliśmy naprawdę nań ochotę :). Fuck You, Murphy!


Fotka kończąca :P