Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:982.50 km (w terenie 354.00 km; 36.03%)
Czas w ruchu:32:21
Średnia prędkość:22.58 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:14860 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:37.79 km i 1h 37m
Więcej statystyk

Szybkie przepłynięcie

Wtorek, 31 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Na Plac Wolności na spotkanie a potem szybki bryk przez parki w okolicach centrum i jeszcze do Parku z Lwami a.k.a. Park Leśny.
Wszystko pozalewane przez non-stop padający deszcz, czy to tereny w parkach czy niektóre ulice. Ogółem to taki prysznic był. I zimno nawet, stanowczo zbyt zimno jak na początek września IMHO :) Ubranie już stricte jesienne. A bez długich rękawiczek masakra.

Z pozycji loda =P


Żeby nie było - tylny błotnik miałem :P. Kurtka dziś pierwszy raz do prania, po górach zasługuje na to

Towarzysko

Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Spontan bo Rychu mignął mi statusem na GG, że nocnie jedzie do Zabrza ;). A że sam planowałem w nocy pojeździć w terenie to szybko się podłapałem. Co prawda terenu nie było bo musiał jechać na Waryniol, ale zawsze.

Potem w dodatkowym towarzystwie bracików (numer jeden i numer dwa) udaliśmy się na konsumpcję cudownych tworów naszych browarów.

Generalnie mokro, co mnie zdziwiło bo nie widziałem że pada, ale ciepło (a ubrałem się za grubo :P ale w domu jakoś chłodno było). Fajnie się jeździ w taką pogodę =)

Na hałdzię na Desperata

Niedziela, 29 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Po mieście
Szybki wypad na hałdę ogniskową spiknąć się z Anią i obalić pozostałego w mej lodówce Desperadosa :PP
Tyż zimno

Piknik lotniczy, plener

Sobota, 28 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Do Gliwic na piknik lotniczy, parę samolotów, sporo błotka bo lało. Powrót do Zabrza i potem wieczorem wyjście na Rogacze na sk8. W trakcie tripu do Gli zgubiłem lampkę tylną : < najbardziej szkoda akumów :P. Chciało się głupieć i skakać to się ma :P.
Z plenerka powrót w kurtce bo zimno, około 12






I szybki filmik:

Rodzinka, teren, M1

Piątek, 27 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Przejażdżki
Do Gliwic na rodzinne posiedzenie bo mi siostra z Bieguna powróciła :P
Potem terenami do M1 na spotkanie i znów [starając się] terenami do domu

Spotkanie i szybki teren

Środa, 25 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Przejażdżki
Spotkanko a potem w teren pobrykać trochę korzystając z tego, że na kołach wciąż lacie.
Mało się nie zabiłem na zjazdach i hopkach bez tego sprzętu całego :P miotało mną jakoś. A na podjazdach koło rwało. Dziwnie ;)

Spotkanie i karczer

Wtorek, 24 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Po mieście
Na Plac Wolności na spotkanie, później tego dnia wreszcie karczer i umycie błota. Najdroższy karczer w moim życiu, a rower i tak nie domyty :P

Sudety podsumowanie :P

Piątek, 20 sierpnia 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Wyjazdy
Sudety przejechane. Może nie tak dokładnie jak planowałem, ale jakoś tak wyjazd trochę zmienił swe oblicze :). Tak czy siak wyryp chciałem, wyryp miałem. Sprzęt spisał się doskonale (może poza skaczącym łańcuchem, ale z tym to po prostu trzeba coś zrobić. A i blatu niezbyt dużo używałem :P). Organizm hm. Najgorzej było z krzyżem, odpadającym czasem masakrycznie. To był najgorszy element podjazdów. A potem już zjazdów, płaskich, leżenia, siedzenia - wszystkiego. Ben Gay pomagał tylko na chwilę, i to też nie za każdym razem. Mięśnie bolały pod koniec.

Najgorsze było natomiast wyczerpanie organizmu pod wieczór, prawie codziennie ostatnie kilometry był bardzo ciężkie. Wypłukany z minerałów, bez czasu na odpoczynek, ze zwiększającymi się ilościami podjazdów. Wstawałem wcześnie rano i jechałem.

Orientacyjnie planowałem dwa tygodnie, zrobiłem to w 5 dni. A to wszystko przez motywację ;) miało być 6, a udało się nawet urwać jeszcze pół dnia. I fajnie. I wiemy, że Sudety na rowerek bardzo fajne, z paroma wyjątkami i uwagami :P.

Dziś błoto już zmyte, rower po serwisie, ja wypoczęty. I teraz człowiek żałuje, że tak się śpieszył ;). I powyżej trzech dni na bajku w górach to do dupy samemu...

Statystyki.

- około 10 gleb? :p
- kilkanaście konarów w kołach
- 0 kapci (a tachałem trzy dętki..)
- 0 poważnych serwisów
- 0 awarii sprzętu
- trochę stłuczeń, w cholerę zadrapań
- jeden ból głowy :P
- 3 browarki + browarki pociągowe
- mokre buty od początku do końca
- dupsko suche! Spodnie są genialne :D
- zgubiona rękawiczka
- 7 herbat, dwa chleby, 1 liofilizat, dwa obiady, 6kielbas, kilkanascie litrow wody, kilka izotonikow, kilka czekolad, kilkanascie batonow
- jeden płatny nocleg (10zł)
- 12,5 godziny w pociągach
- 250 km
- 12 900 metrów podjazdu

Może komuś się przyda - ekwipunek:

Pod kierownicą: namiot Hannah Troll S (3kg)
W podsiodłówce: dętka, łyżki, toolkit, skuwacz, zapasowe ogniwa do łańcucha, linka przerzutki, zipy, nóż, palnik Campingaza, zapasowe baterie do czołówki i lamp, olej. Pompka przy ramie.
Plecak: bukłak 2L, śpiwór (Alpinus Fibrepro 1500 - 1,3kg), ręcznik (nast. razem nie biorę, tylko jakąś małą mikrofibrę), kubek, menażka, szczoteczka do zębów, pasta, dwie dętki (nast. razem bez-tylko w podsiodłówce. Chyba :P), karimata (10mm, z ALU), pusta/półpełna butelka z wodą, aparat, napalm w tabletkach, napalmokuchenka jednorazowa :P, nabój Campingaza, chwytak do naczyń, sztućce, czołówka, mapy, ładowarka do telefonu, ładowarka do aparatu, ładowarka do akumów do lamp (nast. razem na taką trasę bez - i tak nocleg przed zmrokiem, raczej), szmata do bajka, beznyna, szczoteczka do napędu, MP3, worki, srajtaśmek, chusteczki nawilżane (a.k.a. prysznic :P).
Żarło: 3 liofilizaty (2 zostały-krótszy wyjazd, oszczędzałem :P), 2 gotowe porcje makaronu itd, dwie czekolady, kilka batonów, 1 izotonik, herbata, cukier, sól, chleb, szynka, salami, serek, konserwa turystyczna, ser topiony w plasterkach, duże opakowanie LuGo.
Ubranie: spodenki + drugie na sobie, kalesony termiczne do chrapania :P, koszulka oddychająca (na sobie cały czas), koszulka rowerowa (nast. razem nie biorę), bluza rowerowa, kurtka przeciwdeszczowa, 4 pary skarpetek bajkowych, rękawiczki (a potem rękawiczka :P). Szkła w okularach żółte cały czas, bez zapasowych

Sudety Challenge - dzień 5

Piątek, 20 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Wyjazdy
Śnieżnicki PK -> schronisko PTTK na Śnieżniku -> Marcinków -> Trzebieszowice -> Góry Bardzkie -> Bardo Śląskie -> DOM
60km, 4080 metrów w górę

Dzień zaczął się zimno i szybko ;). Z wypoczęciem raczej średnio. Zwłaszcza, że rano bez śniadania - zimno no i szkoda czasu, chciałem szybko dotrzeć w miejsce, gdzie mogę legalnie przebywać. Tak więc z samego raaaana uphill. Podjazd i podjazd i podjazd aż do Schroniska. Gdy wpadłem w rytm szło bardzo ładnie, miejscami kryzysy, miejscami kamerdolce robiły swoje. Wreszcie osiągnąłem schronisko na Śnieżniku, podczas gdy mieszkańcy ów dopiero wstawali. Podładowanie komórki, gdyż znów rezerwy. I rzut oka na mapę, planowanie. To było już prawie pewne - zepnę się, nie dam się i wrócę w piątek zamiast w sobotę! :D. Przynajmniej taki był plan. Zjedzone, podładowane. MP3 na uszy i wyrywam się ze schroniska czym prędzej połknąć zjazd, którego część przed chwilą pokonywałem. Jeszcze krótki serwisik hamulca. Żwawo w dół do muzyki, kolejne odpryski na ramie od wzburzonych prędkością mego bolidu kamieni. Odpadające z mrozu dłonie (wspominałem, że wcześniej podczas wyjazdu zgubiłem jedną z rękawiczek? :P genialnie. Druga [lewa] została, będzie w kuchni do łapania garnków :D. Akcent rowerowy, hell yeah!). Skopałem trochę trasę i musiałem robić trawers przez szczyt, gdzie zamiast mężczyzn (Ci schodzili z piwkami w dół) wiatrołomy wycinały dupnymi siekierami kobiety :P. Także strzeżcie się! Zmiany nadchodzą :D.

Dopadłem czerwony, który wcześniej zgubiłem i gnałem dalej, czasem pokonując podjazdy. Potem w sumie więcej było podjazdu niż tego zjazdu :P. Ale generalnie tempo bardzo żwawe. Ominąłem Czarną Górę i pognałem terenem do szosy 392, którą przeciąłem zaliczywszy po drodze kolejną glebę tego wyjazdu ;). Tam złapałem żółty pieszy. Niesamowicie piękny szlak, wszystko rozległymi polami, z mega widokami na niższe partie gór, widoczne także wyżyny które powoli schodziły w równiny. Widok w każdą stronę zapierał dech w piersiach. Kiedy osiągnąłem najwyższy szczyt zrobiłem panoramę i pojechałem dalej - zjazd z takimi widokami nie był zbyt bezpieczny ;). Później już bardziej interwałowo aż dorwałem się do czerwonego rowerowego, który gdy już skończyły się podjazdy i zaczęły zjazdy do Trzebiszowic - okazał się FANTASTYCZNYM szlakiem.

Otóż i wspomniana panoramka:


W Trzebiszowicach przerwa na loda, zgubienie legitymacji i robienie kanapek, planowanie. Dalej czekał mnie asfalt, mniejszej lub mniejszej jakości - zielona trasa rowerowa. Podjazd, podjazd, podjazd, podjazd. Nie muszę mówić jaka była to katorga z takim bagażem, takim dystansem w nogach i na laćkach 2.4 i 2.5. Ale wiernie lub niewiernie parliśmy do przodu z nadzieją, że to się skończy i zacznie się chociażby teren... Już niech będzie pod górkę, ale nie szosą. Tak oto po wielu metrach w pionie i z myślami, że to tutaj Lang powinien organizować Tour de Pologne a nie robić bezsensowne rundki wokół Zameczku, dotarłem do DK46. Tam wreszcie Góry Bardzkie miały pokazać na co je stać, a ja miałem dorwać czerwony rowerowy i wreszcie - teren! Niestety dużo było tam podjazdu ;). Ale raz po raz ruszając korbą z nogami niczym flaczkami - parłem do przodu. Czas uciekał, a mi wydawało się że jestem mocno w dupie z trasą. Okazało się jednak, że to znów niedokładność mapy i nagle moim oczom okazało się rozwidlenie szlaków które oznaczało dla mojego zmęczonego organizmu tylko jedno - ZJAZD :D. Finalny, królewski zjazd prosto do Barda Śląskiego, gdzie miał zakończyć się mój sudecki wyryp. Zjazd wypaśny i superaśny. Pełen achów i ochów i szybkich zakrętów. Niestety, generalnie rzekłym że nudny ;). Tylko mi sprawiał radość bo z tymi bagażami jechało się go całkiem OK. No i mogłem szybko sunąć w dół na pociąg i po Browarek ;). Chociaż i tak nie do końca dało się dokręcać prędkości bo na blacie łańcuch skakała po 4 kilometrach w pionie tego dnia mój krzyż nadawał się tylko do wymiany.

Ale dorwałem się do centrum, zjazd na "dworzec", po drodze sklep. I jeszcze pomoc napotkanemu kolesiowi, który nie miał czym wina otworzyć (korkowane), to nax nagle wymyślił że jego pompka nadaje się do tego lepiej niż idealnie :P. Opatentuję.
Dorwałem się do kibla w kierunku Wrocław Główny. Przede mną znów ponad 5godzin podróży, kilka przesiadek, część trasy na podłodze. Ale grunt że przejechałem :).

Z Wrocławia część trasy z bikerem na ładnym Krossie. I część trasy z podchmielonym jegomościem, który uraczył nas historią swojego życia =D. W Gliwicach spotkałem się z Tą, dla której te kilka dni zostały tak bardzo napięte w harmonogramie i dla Której cały ten wyjadz tak bardzo został skrócony :).
Po kolejnej przesiadce stacja docelowa. W Zabrzu pełen wigoru (taa :P) poskracałem sobie trasę chodniczkami, "mknąc" do domu :).


Podjazd pod Śnieżnik. Każdy powód dobry żeby stanąć, na przykład zdjęcie :P bo nie żeby ten wodospadzik był jakiś wyjątkowy :p


Fotka spod Śnieżnika ;] to w mordzie to lizak-nagroda :P


Wiele patoli i gałęzi chciało się ze mną zabrać, oj wiele :P


Highroller pięknie wgryza się w glebę. Tylko szkoda, że to tak spowalnia człowieka


Pola, tym razem polskie :) wcale nie nudne, takie widoczki, takie powietrze!


Asfalt i kapcie. Awrrr


Widoczki ze zboczy Gór Bardzkich :) już powoli płasko


Bardo Śląskie, finisz =)


ROGACZE! :D