Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2010

Dystans całkowity:479.50 km (w terenie 203.00 km; 42.34%)
Czas w ruchu:26:16
Średnia prędkość:18.26 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:1460 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:29.97 km i 1h 38m
Więcej statystyk

Test kolan

Niedziela, 31 października 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Przejażdżki
Pogoda taka że kurwica człowieka w domu strzela, więc bardzo intensywnie myślałem nad rowerem... Kolejne przejście przez garaż i widok uśmiechającej się krówki fullówki, której łapczywe łapki amorowe zdawały się mówić "weź mnie" i już jestem jej... Poszukiwanie dodatkowej motywacji u bracików, odpisuje Marcin, umawiamy się na "za chwilę" plus "tylko coś zjem". Tak chciałem lekko pokręcić sprawdzić kolano, bracik postanowił poobniżać sobie średnią razem ze mną ^_^

Na rowerze o niebo lepiej niż pieszo, pieszo utykam, na rowerze całkiem ok. Łydki porozciągane i ścięgna też bolą. Regeneracjo nadchodź :). Góry na bajku chyba jednak troszkę odłożę w czasie. A właśnie - są chętni? :P. Beskidy gdzieś, na dwa dni. Nocleg tym razem w schronisku.

W lasach kontakt z drugim klonem, Michał gdzieś bryka. Od tamtej pory już razem, kręcąc i gadając, wymieniając się ostatnimi przeżyciami :P. Krążenie krążenie, potem jeszcze wizyta na naszej hałdzi, inspekcja lokalna i przejazd przez bandy do centrum. Po drodze nowo otwarte rondo na bunkrach :). I lody, antyścianowce ;P

CIEPŁOOOOOOO.

Marcinowe foty:

Odganiając się od dziwnych much :P


I wkurwienie me/nasze na zlikwidowane przejście przez tory oO. Fakt, że nielegalne było, ale jedyne =P. To jeszcze nie koniec! :P


Inspekcja


I łabędzie karmione kamieniami :P

Babia Suka

Środa, 27 października 2010 · Komentarze(12)
Kategoria Pieszo
Dziś wyjątkowo, bo bez roweru ;). Przez Beskidy, dwa wejścia na Babią Górę w tym jedno nocne Percią Akademików na wschód słońca :)


Wcześnie rano wytoczyłem swój zacny kuper z domu, pooglądałem bezryj w lustrze w windzie i przeżyłem szok temperaturowy na dworze. Ciepło! Zwyczajowe dwie godziny snu przed wyjazdem odbijam w kiblu Katowice -> Węgierska Górka, gdzie ogrzewanie topi wszystko z czym się zetknie :P.

W Węgierskiej oczekuje i oczekuje na PKS-a do Żabnicy, którego jestem jedynym pasażerem :P. W Żabnicy śnieg, zaskoczenie. Wiedziałem że jest na szczycie Babiej na przykład, na podobnych wysokościach. Ale żeby tak nisko? Towarzyszył mi już do końca. Na Rysiankę zatem w śniegu, goniąc bo tempo było ustalane na szlaki czyste, a nocleg chciałem zaliczyć na Głuchaczkach.

Widoczki niesamowite, przez co sporo zdjęć. Na Rysiankę wpadam nie spotkawszy nikogo, właściciel schroniska jest w szoku gdyż nawet nie obudziłem psów :P. Zamawiam jajeczniczkę na boczku, odbywam dłuższą pogawędkę, wyjadam trochę swoich zapasów. Wyjście i kierunek na Trzy Kopce. Ciężko się idzie, śnieg nie jest ubity a pod nim czeka błoto i bajora, co chwilę wpadam w niespodzianki. Generalnie wymaga to wszystko dużo więcej wysiłku niż normalnie, niestety - bo czas goni i goni, postojów praktycznie brak. Na chwilę spowalnia także spotkanie śladów niedźwiedzia, który za drogę obrał sobie szlak turystyczny ;). Wreszcie jakieś ślady poza moimi :P. Tylko czemu znów ten misiek. Widziałem jedynego beskidzkiego już raz, w podobnych okolicach. Innym razem tylko usłyszałem i zmieniłem trasę ;). Tym razem skończyło się na śladach :P.

Mając bardzo do tyłu każdy z zadanych przez mapę czy strzałki PTTK czasów, docieram na Halę Miziową i wiem już, że Pilsko dziś nie ma sensu. Góra znana, a bardzo utrudni mi dotarcie do celu. Wchodzę więc do schroniska na drugą przerwę, tam także nikogo, tylko dwóch robotników kombinuje coś z dziwnym mega odkurzaczem :P. Wrzątek robi się samemu, korzystam więc z mega turbo czajnika i robię zapas herbaty do termosu.

Opuszczam schronisko, opuszczam rezerwat Pilsko i znaną trasą walę wciąż na wschód. Trasą masakryczną, zejście po poukrywanych kamieniach wypacza mi wszystkie mięśnie i stawy :P. Do tego coraz więcej błota, początkowo ukrytego pod śniegiem, potem już walającego się wszędzie. Zmęczony, z czasami ponownie w dupie. Przełęcz Glinne to szybkie spojrzenie na mapę i wspinanie się po nagłej i stromej ściane czerwonego szlaku rowerowego, później wciąż pod górkę i pod górkę... Szlak jest cudowny! Ale na rower, i w drugą stronę. Zapisane, koniecznie muszę tam zajrzeć! Wspinam się na Studenta :P, oceniam miejscówkę pod względem sylwestrowym i idę dalej. W połowie drogi z Beskidu Krzyżowskiego na Jaworzynę zapada powoli zmrok, obserwuję cudowny zachód słońca i wyciągam lampy. Pod górę idzie mi się już tragicznie, boli lewe kolano, boli prawe ścięgno. Pozaciągałem, poprzeciążałem. Schodzenie w śniegu zawsze męczyło, chyba że jest go dużo, wtedy jest więcej zabawy. Ale gdy się idzie na czas, to i tak...

W ciemnościach znaną drogą idzie się łatwo, tylko umysł jak nigdy wcześniej wytwarza dziwne schizy, co chwilę odpalam halogeny i rozglądam się za wytworami mojego umysłu. Dziwnie. Po dłużąąąąąąącym się zejściu dochodzę do bazy namiotowej, nie istniejącej poza sezonem oczywiście. Rozpalam od razu małe ognisko, z pomocą przychodzi moja spawara bo wszystko mokre ;). Kombinuję gdzie rozłożyć namiot, w końcu wybór pada na środek domku SKPB. Jem, suszę i po chwili wychodzę w towarzystwie telefonu na upragnione i trzymane do tej chwili niebo pełne gwiazd :). Ostatnim razem nie było tu tak piękne, pobiło Krawców Wierch, zdecydowanie. Choć towarzystwo też tu swoje widać robi

W nocy około -7 czy -10, sen przerywany jakoś bo niewygodnie. Schizów dostarcza ruszająca się folia w "oknie" :P. Rano dogrzanie palnikiem, herbatka i powolne zbieranie się. Zbyt wolne, niepotrzebnie marnuję czas. Posprzątanie po sobie i w drogę. Drogę ciężką, ścięgno od początku doskwiera, mimo smarowideł. Także lewe kolano. W ogóle to "tak jakoś" ;). Trawers przez Słowację, podziwianie kolejny raz infrastruktury sąsiadów (choć to co robią z Babią to potrafi niezłą kurwicę wywołać).

Z zielonego widać już Sukę :). Dlaczego Suką jest wyjaśnię po raz kolejny :P. Byłem na niej 18 razy, jak to podczas któregoś podejścia podliczyłem. Za każdym razem trafiałem na złą pogodę, widoczność. Ileż to razy stawało się na Markowych w idealnej pogodzie, podchodziło i pojawiało na szczycie w dupnej chmurze :P. A po zejściu do Markowych znów czyste niebo. Ile to razy przejeżdżałem obok samochodem, pociągiem, na rowerze - gdy nie mogłem na nią wejśc, a była czyściutka? Ba, kulminacyjnym punktem była obecność na Małej Babiej z ekipą, widząc Sukę bezchmurną, dostępną na wyciągnięcie ręki i...skierowanie się do schroniska, bo w końcu szło się razem heh :). Zawsze jej się udawało, zawsze widoczność ograniczała się do jakichś 50-100 metrów. A tutaj widzę ją, bez chmur już drugi dzień :). Mozolne podejście na Małą Babią zatem, kolano zaczeło mieć dość. Na szczycie zachwyt, większy nawet niż po wejsciu na Diablak. Bo wiedziałem już, że będzie moja :D.

Wspinaczka na Królową Niepogód to spotkanie pierwszych dwóch osób mojego wyjazdu. A na szczycie prawie bezwietrznie. Widok na Tatry, Gorce, Beskidy, Zabrze, Warszawe, Biegun Północny i pieron wie gdzie jeszcze =D. Wniebowzięty - dosłownie. Herbatka, fotki, telefon i zejście tą samą drogą, a w zasadzie półzjazd. Choć i tak schodziło się łatwiej, wchodzenie po świeżym dość śniegu przykrywającym niewidoczne skały nie jest fajne. Z przełęczy powoli do schroniska, utykając już. Nówka, pierwszy raz widziane :). Stare uwielbiałem, to było moje pierwsze schronisko. Ale trzeba przyznać, że nowe też mi się podoba. Dali radę ;>. Tylko te ceny...
Wieloosobowy pokój oczywiście, choć byłem w nim sam :P. Schronisko puste tak jak szlaki.

Schabowy na kolację, do tego Rogacz i szybki sen :). Pobudka chwilę po 3 w nocy. Organizm nie dał rady się zregenerować, stopy bola, ścięgno boli, kolano boli. Kuleję. Zbieram się i wychodzę po 4, zakładając wolne przejście. Szlakowo 1,5h. Światła nie zabraknie, imprezę sponsoruje DX :P. Kuśtykając i poznając tak bardzo znaną trasę na nowo, dochodzę do momentu gdzie widać już tą Dużą Sukę na tle gwiaździstego nieba :). Stromo już, choć raki wciąż w plecaku. Dopiero gdy dochodzę do urwiska lądują na nogach. I tak oto zaczyna się wchodzenie po śliskiej ściance. Śnieg nie nadaje się do podparcia, trzeba wbijać się w lód bądź glebę, inaczej noga zjeżdża. A jest gdzie zjechać :P.

nax normalnie stroniący od łańcuchów i obierający zawsze inną drogę tym razem przytula się do nich ;>. Zresztą w ogóle przekonany byłem że jest ich dużo za mało :P. Jak na takie warunki to żadną przesadą nie byłby czekan. Filmowo nawet, dwa razy zawisłem i nie miałem pomysłu gdzie dać nogę lub czego się złapać. Raz zjechałem bo nie sprawdziłem czy dobrze wbiłem rak, z pośpiechu. Zjechałem niegroźnie, choć czasami po moich krokach w dół szła lawina. Przestałem się dziwić dlaczego zamykają ten szlak na zimę... Całkowicie zmienił swe oblicze. A brak widoczności to sam nie wiem czy plus czy minus ;) spadającemu w dół ciału zapewne nie robi to różnicy.

Końcowe metry to już pełny ubiór, wliczając także maskę. Wiało dość, choć bardzo słabo jak na Babią. Tylko z północnego-zachodu na szczęście :). Na szczycie okrzyk triumfu mający przerazić chyba okoliczne miski :P. Rozłożenie karimaty i przygotowanie się do czyhania na wschód. Wejście zajęło mi o dziwo tylko 25minut więcej niż zakładają obliczenia szlakowe. Heh. A łatwo nie było.

Otworzyłem tachane na górę piwko w celu focenia i delektowania się smakiem Rogacza na mojej ulubionej górze, na której jestem dwudziesty raz i drugi raz w życiu mam dobrą pogodę :). Chciałem wpisać się do księgi (także po raz pierwszy), ale zamarzła :P. Ja sączyłem zaś najbardziej wmuszane piwo w moim życiu :D. Ale focie były! Zresztą zdjęc narobiłem w cholerę, gdy kulka zaczęła się wyłaniać :). Drugi raz od pozbycia się Nikona zatęskniłem za nim ;). No, powiedzmy że drugi... ;).

Nieudana próba zagotowania wody, herbaty, danie instant i powolne zbieranie się na dalszą drogę, tylko jeszcze ogrzać paluchy :P. Czerwony szlak do Krowiarek jest genialny widokowo. Tylko tego dnia był makabrą. Odcinek 50minutowy szedłem dwie godziny, a to i tak nie był tego dnia rekord. Ledwo chodziłem, schodzenie po stopniach skalnych czy tych pierd...... schodkach było makabrą. Generalnie martwiłem się czy ja w ogóle dojde do tej Zawoi. Zminiłem oczywiście plany na zejście tylko do Krowiarek i stamtąd na asfalt i do Zawoi. Tylko że nawet ten minimalistyczny plan wydawał się bardzo trudny do zrealizowania. I ten uciekający czas... PKS o 14.30.

Nie miała tego dnia końca rzeka czerwieni i moja skrzywiona z bólu twarz. Co pewien czas posklinałem też na debili, którzy układają w górach schody. Od zawsze kurewstwa nienawidziłem, zwłaszcza przy schodzeniu. A co dopiero gdy się ledwo chodzi. Krowiarki osiągnięte zostały z grymasem na twarzy. Następnie niebieski dochodzący do asfaltu. Złudne naxa nadzieje, że na nim będzie się łatwiej kuśtykało... Krok za kroczkiem bliżej celu ale też bliżej skręcenia byle gdzie w las i rozbicia namiotu... Każdy krok to ból, nie sądziłem że kolano może w ogóle tak boleć. Uczucie obcierania kości o kość, wilgoci. Brr... Po pewnym czasie aby iśc dalej musiałem sobie nóż w ręke wbijać, bo nie potrafiłem już stawiać kroków :/.

W głębi duszy błagałem, żeby bus do Katowic jechał też z Zawoi Policzne, bo celem głównym było centrum. I kolejna udana rzecz tego wyjazdu... BYYYYYŁ! Zgon na przystanku, nie wiedziałem co począć z tą nogą bo w każdej pozycji bolała. I tak oto czekałem na PKS-a wyżerając zapasy. Przed odjazdem 35-metrowa wycieczka do sklepu, która okazała się katorgą :P. No makabra. W PKS-ie też szukanie pozycji. W Zabrzu jeszcze dokuśtykanie do domu i wreszcie koniec. Nie wierzyłem w to kilka godzin wcześniej, krzycząc z bólu pośrodku lasu ;). A w nocy? Budziłem się co jakiś czas przerażony, śniły mi się koszmary - wspomnienia zejścia z Babiej Góry... To się nazywa zniszczyć organizm ;).

Podsumowanie:
53km drogi
~3000m przewyższenia
10-12godzin w drodze dziennie
2 niezapomniane widoki, oczekiwane przez tyle lat i tyyyle wejść :). Mam Cię, Suko! =D

Fot kilka, wszystkie na Picasie

Zimowe klimaty w drodze na Rysiankę :)


Rzut oka na Babią :) Naładowanie akumów


A tak się pije, gdy chwilę przed wyjazdem rozwaliło się bukłak :P


TAAAAAAAAAAK! :D MOJA MOJA MOJA MOJA


I upragniony widok z Babiej :)


I w drugą stronę. I w każdą stronę, której tylko zapragnę =) mrr.


Dzień trzeci, Perć. W drodzę na wschód :)


Relaks w oczekiwaniu na słońce. Nic tylko leżeć i patrzeć :)


Ot i kuleczka! :D


Musiał tam być ze mną ^^


Mieć w garści :)


I Tatry. I mgła. I w ogóle

Jura Krakowska

Niedziela, 24 października 2010 · Komentarze(6)
Kategoria Wyjazdy
6 rano, dworzec PKP Zabrze. Światło i huk - nax zjeżdża na peron, budząc zmęczonych, czekających na pociąg kljętów naszego państwowego przewoźnika :P. Po bilet i oczekiwanie cóż to podjedzie. Podjechał niestety SPOT, więc znów celowanie w wieszak (zwłaszcza, że na kołach masowe neony ;)). Na szczęście w Kato przesiadka, podstawił się kibel, więc już wszystko w normie :P. Tylko ogrzewanie przeszkadzało, bo od wyjścia z domu stwierdziliśmy z Anią zgodnie - CIEPŁOOOO.

Dwie godzinki z hakiem drogi i wysiadamy w Krzeszowicach, gdzie nagle odczuwamy, że pizga :P. Widać nie wszędzie jest tak ciepło jak u nas. Bankomat i start, podjazd asfaltem, co ja i krówka fullówka wręcz ubóstwiamy... Wjechaliśmy w jakieś cieplejsze obszary więc kurtka do plecaka, i dalej gonić Anię. Krzyż woła "czemu wychodziłeś z łóżkaaaaa!!!" i boli, bo taki podjazd na start nie jest miły :P.

Potem w teren i po szukaniu szlaków zjazd w dolince, bardzo fajny. Jak to jesienią - wszystko pokryte liśćmi, więc gdzieś pod koniec dostałęm patongiem po kostce i piszczeli, przymusowe awaryjne hamowanie i poskręcanie się z bólu :P. Dalej znów bryknięcie asfaltem w teren.

Podjazdów trochę było, takie interwałowe górko-pagórki. Strome czasem, bo to takie cycki nagle wyrastające z ziemi :P. Zjazdy jakby łagodniejsze, miejscami stromo i ciekawiej, tylko że zakręty i "minibandy" na małych prędkościach bo opony jechały jak po lodzie. Wziąłbym laćki ale kto by wtedy podjeżdżał na tych asfaltach :P. Małe ciśnienia ale i tak na liściach nie miało to znaczenia. Dlatego z wyjazdem w góry trochę teraz jeszcze poczekam, jak co roku :)

Druga część dnia z masą błota w lewym bucie, bo trafiłem na przeprawę :P. Tak więc kuśtykając jedną nogą (druga wpięta), pokonałem jakoś te bagna :P. I te miłę dźwięki "chlup" "wwwlup", "chlup" "wwlup" :P. I o dziwo neony przeżyły tą kąpiel ;)

Po drodze dłuższy postój na łączce bo słońce grzało jak w lato, a było coś po 10. W krótkim rękawku myśleliśmy sobie o Śląsku, któy podobno tego dnia słońca zbyt dużo nie widział :P. Pod koniec dnia przed pociągiem jeszcze ognisko w lasku nad kamieniołomem, kiełbaski itd i potem dojazd do Krzeszowic, po ciemku. Krótkie te dni, chłolera.

I pykło 5000 :). Całkiem ok jak to, że nie mogę jeździć na rowerze... :P. nax pozdrawia ortopedów. Do niezobaczenia, mam nadzieję.

Wszystkie fotki na Picassie


Zwyczajowo, fota rowerowo-pociągowa ;>. Wyśmiana przez towarzyszkę :P ale to przecież tradycja!


Kamieniołom, na szczycie którego później zapłonęło ognisko


Łańcuszki


Czasem polami, szukając znikającego szlaku


Dzięciołęłło


IIIIIHAAAAA =D


Wszechobecne biedronki. W wydaniach dziwnych: bez kropków albo z białymi ryjkami :P


Burzy mi zdjęcie to równowagę


Chlup.

Masa Bytom

Piątek, 22 października 2010 · Komentarze(3)
Wyjątkowo wybrałem się na Masę do Bytomia. Dojazd z ekipą z Gliwic, pogaduchy. Po drodze dogoniliśmy Maciusia, który ma chorą nóżkę i nie może zapierdalać : (. Spooonio Maciuś, będziesz jeszcze zapierdalał! :P

Tak więc spokojnym tempem do Bytomia gdzie za sprawą mega wczesnych wyjazdów kolumny z Gliwic byliśmy mega wcześnie. Poczekaliśmy na wszystkich i pojechaliśmy. Nie wiem ile osób (choć ta idiotyczna bramka była, więc na pewno ktoś to tam liczył), nie wiem jaka trasa, jak to w Bytomiu. Mineło całkiem szybko, jak na Bytom. Po drodze gadki głównie z Młodym i Mychą.

Zjechaliśmy na jakieś kąpielisko na mały i krótki after z grochówą i ogniskiem. Pozbieraliśmy pogubioną ekipę i powrót, tym razem trafiało się szybciej. I pewnie z tego powodu wszyscy przede mną coś gubili a moje Avidy rozgrzewały się do czerwoności, gdy ja próbowałem tego nie przejechać :P.

Rower średnio czysty, yeah - udało się. A z temperaturą było jakoś ok, dobrze że wstrzymuję się jeszcze z warstwami :]

Grupówa. Pomarańczka gdzieś po prawej


Z Muodym : ** (i Anią obok =P)


AAAAAAfter. Grzanie.

Południe terenowo

Czwartek, 21 października 2010 · Komentarze(5)
Kategoria Wyjazdy
Popołudniem wyjście i kierunek "gdzieś na południe". Park Leśny, na hałdę. Tam kilka razy po bandzie, hopkach. Raz o mało nie straciłem zębów bo rozpędzony prawie wjechałem na nową hopę ;). Ja się ledwo naumiałem na tych normalnych latać a tu takiego kolosa postawili... :P.

Dalej kolejny uphill na kolejną hałdę, tym razem tą przy A4, dziś widok taki sobie bo niebo było wtedy zachmurzone. Dalej na Makoszowy, stamtąd w tereny zalewowe, gdzie niedawno jeszcze stała woda. Zresztą wody do dziś tam sporo, potworzyły się jeziora. Krążeeeenieee po Lasach Makoszowskich, rundka za rundką. Potem odwiedziny składowiska miału i innego syfu przy Kłodnicy, wzdłuż Kłodnicy dłuższy trip. Po wertepach jakichś, pokazać damperowi po co siedzi w tej ramie :P. W ogóle dziś dostawał w dupę.

Potem przeciąwszy Paderewskiego na hałdę przy hurtowni, tam jakieś roboty więc objazdem. Znów kilka wjazdów na górę/wprowadzeń/wniesień i zjazdów, jeden nawet nagrałem. Choć w cholerę tam kamerdolców, lepszy zjazd znalazłem niestety potem :P. Zresztą jakaś terenówka próbowała swych sił, za kierownicą młoda kobieta kierowana przez (podejrzewam) swego chłopa :P. A z tyłu na pace przerażony pies ;>. Zjazd i kawałek asfaltem do wjazdu znów w las, tam objazd terenów do Wiosennej. Z Kończyc na Makoszowy żeby wracać terenem, Park Leśny. Przez nowe rondo (już wyasfaltowane) do domu.

Szyyybko, faajnie. Fajna pętelka w sumie ;>. Zwłaszcza na zimę. Kilka terenów odwiedziłem, gdzie za bajtla baliśmy się wchodzić :P. I pewnie nie bez powodu skoro dziś też gonili. Ale pozmieniało się sporo... Miała być potem jeszcze Halemba i okolice, ale czas gonił i trzeba było wracać. Zresztą ciemno się robi szybko, a moja illuminacja nie była ładowana ;)

Na szczęście mimo obaw błota dziś niewiele, czasem tylko fragmenty. Omijałem, przyznaję =D. Ledwo rower umyłem więc do niedzieli chciałbym go nie upierdzielić :). Czy wyjdzie czas pokaże :P.
Chłodno trochę gdy wiało, ale mało warstw. Tylko wiatr spory, często prosto w ryjek


Hałdzia przy aczwórce


Jesienią Merida podchodzi bardziej


Żółtki. W żółtych okularach to dopiero magicznie wyglądają :D


Między Kłodnicą a lasami


Kamerdolcowy zjazd


Porwane tamy i tym podobne, pamiątki po powodzi



I wsio

Serwisik

Środa, 20 października 2010 · Komentarze(0)
Miał być rower po uczelni ale zanim go doprowadziłem do stanu używania to prawie wieczór był, a że ciuchy rowerowe wszystkie mokre, to tak dojazdowo po cywilnemu, trochę w towarzystwie (pieszym : <). Ciepłoo :)

Ale Merida się świeci =) Miła odmiana.

STO pomysłów dla Katowic

Piątek, 15 października 2010 · Komentarze(12)
Miałem jechać terenem ale jakoś się nie chciało a czas bardzo się skurczył. Więc typową trasą do Kato, z krówką fullówką. Jak sobie nie pojesz to sobie nie pojedziesz, i tak oto wyścigi z betoniarkami i tramwajami poskutkowały ścianowcem przed Świonami :P. Żelek i dalej.

Jeszcze uroczysty przejazd przez zamkniętą ścieżkę przed SCC w oczekiwaniu na jakąś interwencję ze strony ochrony :P. Nie udało się więc kierunek Mariacka. Na miejscu zaaaa wcześnie, podjechałem więc pod scenę, gdzie czekał pozbawiony roweru Hose i Krzynio. Pojechałem pod stary dworzec i czekałem na resztę. Reszty mało, zresztą pod sceną też masakra. Generalnie trza było się pokazać i jechać do dom, ale postanowiono że nasz przejazd jednak się odbędzie. No więc małe kółko ślamazarnym tempem wokół Kato, świecenie neonkami i gadki :]

Powrót z Jackiem i Arturem przez Świony, Rudę. I wzium do kina.
Ryj czorny, Merida uwalona, strój uwalony. Czyli sezon błota na ulicach wita :P. Ale cieplutko było

Czekaaanie, czekaaaanie


Arturo nas chwali =P



Fontanna

Środa, 13 października 2010 · Komentarze(4)
Kategoria Po mieście
Do celu, do domu

Biedronka dorobiła Żubrowi ogonka

Niedziela, 10 października 2010 · Komentarze(4)
Poszukiwania bankomatu, który ma jakieś pieniądze oO, potem kurs Biedronka bo umówiony na plener a pieszo się nie chciało. W Biedronce sprawdziły się plotki tym razem - dostępny jest Rogacz 568ml w cenie 2,29zł. Rarytas zatem ;>

Jeden w parku i do domu, drugi do kolekcji i do fotencji, która poniżej. Z połowa dystansu "z buta", w towarzystwie.

Obwodnica Zapsa

Sobota, 9 października 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Wyjazdy
Pobudka po krótkiej nocy, bez serwisu (a przydałby się już, taki ogólny :P). Bankomaty wszystkie pozajmowane więc potem Rychu stawia mi dwa pączki : * (oddam w naturze przy okazji =P). Czekam zatem na skrzyżowaniu i czekam, znudzony wyjeżdżam w stronę Placu Wolności. Stamtąd z ekipą na Kończyce, miejsce spotkania. Dalsze oczekiwania, wspomniany trip do sklepu i wyjazd.

Ekipa bodaj 17 osób, Kończyce, Pawłów, Zaborze, Poremba, Biskupice, Młody Górnik, Rokita (jakoś mi się ta pętla niemiło kojarzy od pewnego czasu... : <), Helenka, Rokita, Grzybowice, Mikule, Maciejów, Os. Wyzwolenia, Park Leśny, hałdy (a w zasadzie ominięcie wszystkich interesujących mnie obszarów... : <). Tam też postanowiłem się ewakuować bo prowadzono nas na Makoszowy, znaną mi aż zbyt dobrze trasą. Zawróciłem i skorzystałem ze zjazdów, następnie kierunek dom.

Trasa fantastyczna, jeśli to wyjdzie to naprawdę gorąco polecam. Mimo jeżdżenia na bajku rowerem po Zabrzu przez tyle lat, kilka miejsc nieźle mnie zaskoczyło. A czasem wystarczyło tylko zjechać w uliczkę obok której tyle się jeździło... A z drugiej strony to zjeżdżać tylko po to żeby śmignąć kilkaset metrów po terenie... Dopiero takie połączenie wszystkich tych fajnych miejsc daje ciekawy efekt. Fajnie że się komuś chce. Brakowało mi tylko zahaczenia Szybu Maciej, w końcu to dobry punkt wodopoju. No i jako że Zabrze - Miasto turystyki przemysłowej, czasem możnaby podciągnąć szlak pod mijane zakłądy i inne pierdółki, Urząd Miasta się pewnie ucieszy ;>. A raczej Wydział Promocji. A no i brak wykorzystania fajnych terenów przy/na hałdach. A zwłaszcza tego zajebistego singielka, który jest fenomenalny a przejezdny dla każdego - zabawa zależna od obranej prędkości jazdy ;). Idealna definicja dobrej trasy a la Singltrek.

Tempo na początku słabe, przód olewał wszystko i jechał, więc się łapałem. Ale przez to słabsze osoby bardzo szybko odpadły. Potem takie rwane, czasem ktoś sobie pozwalał, a czasem wolnizna. Ale całkiem sympatycznie, mimo wszystko. Tylko na zjazdach droga blokowana, a było gdzie szaleć. Choć kilka fajnych hopek udało się zaliczyć, aż sam siebie zaskoczyłem :P. I dzięki temu puszczaniu ludzi przodem uniknąłem wpakowania się w Jegomościa, który się wyglebił - cufal :P. A gleby były dwie, takie sobie niegroźne. W tym prawie jedna moja na środku ulicy bom się lizakiem bawił :P. Zimą będzie ciekawa. A dzisiejszy dzionek miał niewiele z nią wspólnego ;). Nawet rano było fajnie. A potem.. zero chmur. Aż za ciepło

Ekypa


Jedna z przerw


Troszku się krówka fullówka upipczyła :P



Mapka całej obwodnicy, wersja beta: