Rano zimno i mega zaspanie. Wstawanie, wyjeżdżanie i wracanie daje powoli o sobie znać ;). Czas zostaje tylko na jedzenie i sen generalnie. Łydki wciąż pospinane, zakupiony WRESZCIE magnez, więc będziem chociaż to uzupełniać.
Do Tych przez znaną i nawet lubianą (choć zależy w którą stronę i kiedy :P) DK44, przez Mikołów aż pod Browar. Tempo żwawe, więc na miejscu mimo późnego wyjścia tak jak zakładałem - na 13.30. Do startu jeszcze sporo czasu, pojechałem więc na miejsce zbiórki ekip. Kończyła się prezentacja, niektórzy byli brani na wywiady na scenę. A poza tym? Sławy całego świata na wyciągnięcie ręki :). Krążyłem i oglądałem rowery, serwis, jeździłem obok Nich na rowerze. Małe pogawędki z Polakami i Jegomościem z Radioshacka, który mam nadzieję skumał, że moje jąkanie się to trema :D. Fajne uczucie, gdy zawodowy kolarz z uśmiechem na ustach przeprasza, że prawie w dupę mi wjechał bo się bawił klamkomanetkami :). Pierwszy raz w życiu byłem na starcie i mam niesamowicie pozytywne wrażenia. Tylko markera na autografy nie wziąłem : <
Potem na jedno z rond, pokibicować chwilę i od razu na rower i do domu. Powrót bardzo w rytm muzyki, z podśpiewywaniem :P. Też szybko, w Zabrzu trafiłem na mega korek, który kolejny raz mijałem z niesamowitą satysfakcją.
Sporo fot, więc miniaturki. Wszystko z backstage'u ;)
Pojechali byli później trochę, bo zajęty byłem wsadzaniem "wycentrowanego" koła do szosy. Cośtam jeździ, ale trzeba się rozglądać za wymianą... Ale póki co jadym :P. Dołączyli do mnie dziś Marcinek i Michałek. Do Chorzowa w deszczu, ślisko na sliczkach. Deszczyk przyjemny strasznie :). Może poza momentem gdy zmieszał się z szyną tramwajową na ulicy 3go maja we wspomnianym Chorzowie. Blokada "w rowku" i lot w lewo. Podobno wyglądał bardzo prO :P. Ja wiem jedno - od razu w głowie myśl, że na plecach mam aparat, leciałem na wszystko tylko nie na plecy, choć tak zakładała początkowa trajektoria ;). Błyskawiczne wyzbieranie zwłok z jezdni i ucieczka na chodnik poprostować kierownicę i siodełko. Niestety Meridka dostała grubą sznitę na górnej ramie, a koło znów trochę się wykręciło ;). Lewa strona obita i odrapana.
Po drodze do Katowic sporo rowerzystów, przy skrzyżowaniu za WPKiW sznur aut w korku, policja kieruje ruchem a my jak zwykle sprytnie pomiędzy lusterkami. Potem wkurwy na ścieżce obok SCC i sprzedawanie łokci matołom bez rowerów na ścieżce rowerowej. W Kato na Korfantego do góry na premię górską, potem na zjazd w kierunku mety. Potem na wjazd na Rondo, potem wyjazd z Ronda itd itd :P. Dwa razy zrobiliśmy małe sprinty drugą stroną Alei i jechaliśmy zaraz obok Nich, znów wspaniałe uczucie :). I nawet miałem okazję machać Naszym polską flagą, mrr.
Jeszcze kilka zmian miejsc i czas...zgubić Michała :P. Kosztowało nas to kolejne kółeczko po pętli Korfantego-Rondo :P. Potem do Żabki po refill kalorii i już do Zabrza, gdzie chcieliśmy załapać się na ładny zachód ale nic z tego nie wyszło. Później zbadałem odporność mych Współtowarzyszy na propozycje Dziczyzny, próbę tą oczywiście przeszli pomyślnie i niedługo później siedzieliśmy już na sk8 parku ;)
Spokojny wyjazd, test koła pomyślnie póki co. Chociaż 200km do Wisły czy Krakowa może się średnio jechać. Bidonów dziś mało było, nam prawie udało się złapać jeden, ale Michał był za wolny :P. Parę podjazdów z założenia branych dziś na stojąco, nie ma źle :). Jutro start w Tychach.
A BMC chciało ode mnie za koszulkę...50 Euro oO. Pogło.
Miejscówka nr 1
Sprawdzanie statystyk live @ onet ;)
Miejscówka nr 2
Banana bomb i najnowsza skaryfikacja :P
Jedna z ekip dziś spotkanych. A trochę znajomych było... ;)
W domu spokooojnie, nuuudno, nie mogłem już doczekać się wyjścia. Więęęc - wyszedłem za późno, jak zawsze :D. Do Chorzowa dość szybko, choć upał dał o sobie znać. No i oczywiście wmordewind :P. W Chorzowie poszukiwania ulicy zakończone niepowodzeniem bo jej nie opisali, postanowiłem nie zawracać i pojechać na Bytom i stamtąd już na DK94 aż do Dąbrowy (minus obwodnica w Będzinie oczywiście).
Gdy tylko wjechałem do Czeladzi, walnąłem w cegłe na poboczu... Momentalne samoczynne hamowanie i podskakiwanie całego roweru. Unieruchomiony na dłuższą chwilę, felga wgięta po obu stronach, koło całe pokrzywione. Wciąż nie zamontowałem tylnego hamulca, więc sprawa się skomplikowała... Hamowanie pulsacyjne, praktycznie zerowe. No ale jakoś trzeba było jechać, do serwisu jutro, może to jakoś poskładają... Doprawdy, zawsze śmieszy mnie stosunek Śląsk -> Śląsk po prawej stronie, ale dziś odnalazłem sporo prawdy w tych żartach o Zagłębiu... :P. No nic, na miejscu kasacji koła spotyka mnie Jacek i razem jedziemy na miejsce pętli, już spokojniejszym tempem.
Na miejscu flaga w dłoń, aparat także i drzemy ryj za Polską ;). A było za kim! Nasi w ucieczce i w walce o premię górską. Premię wygraliśmy, ucieczka niestety na ostatnim kółku została wessana do peletonu : < Zebraliśmy się z miejsca nawrotu i pojechaliśmy na metę, akurat mijał nas peleton więc cisnęliśmy obok Nich :) Niesamowite uczucie widzieć z boku całe stado kolarzy i jechać tak samo szybko (no prawie :D) jak Oni ;). Pierwszy raz na TdP z rowerem i naprawdę wrażenia bdb :) Po drodze dorywam bidon, ale z racji gonienia peletonu gubię zakrętkę, bidon wyrzucam. Na szczęście po finiszu wracamy tą samą drogą i przypadkiem wpada mi w ręce kolejny bidon :). Ale poszukiwania trwają! Muszę upolować teamowy, na którym mi zależy - żeby pasował :P
Wracam już stricte przez Bytom, co było błędem. To zadupie trzeba omijać... Nie dość, że nasrane jednokierunkowymi to na KAŻDEJ głównej drodze wyrwy w jezdni, kilkunastocentymetrowe koleiny i tego typu atrakcje. Nosz ja pierdole. Omijać zadupie! oO
W domu w dobrej formie, tylko za mało magnezu i łydki całe pospinane, na granicy skurczu.
Moje kółko :/
Sprawne hamulce? :D Nie u mnie.
Dwójka naszych :) Marcin Sapa (Lampre) i Bartłomiej Matysiak (BGŻ) - i to na MERIDZIE :D
Motocykl wchodził w ten nawrot pod większym kątem niż Ci kolarze ;). Ale i tak zapamiętam krzyk jednego na widok barierki zbliżającej się do Jego karbonowej obręczy :P *łloooooooo*
Po całonocnej imprezie sklep, jedzenie itd, przebudziłem się niedługo przed planowanym wyjazdem na Masę :P. Jeszcze jedzenie i suszenie absolutnie mokrych ubrań, które zostały w nocy na balkonie, a deszcz sił nie żałował. W końcu i tak wyjechałem w mokrych. Do tego w cholerę spóżniony bo niczego nie potrafiłem znaleźć.
Byłem ciekaw jak po tych imprezowych dniach zachowa się moje ciało na rowerze =P. W sumie spodziewałem się że dostanę sam od siebie plaskacza w ryj, ale nie było tak źle :P. Tylko łydki na granicy skurczu od samego wyjścia z domu, dlatego dużo pedałowania na stojąco. Do Katowic w nawet niezłym czasie, z niezłą średnią (33), tylko mi zielonej fali brakowało na skrzyżowaniach :P. Spóźniłem się tylko ciut, ale i tak staliśmy jak zwykle dłużej, Artur opowiadał o kontrapasach itd ;). Po drodze sucho, tylko trochę wody spod koła.
Przejazd minął względnie szybko, spokojnie i w miarę monotonnie. Bardzo mało osób, 30, ale to żaden dla mnie szok :P. Trochę pokapało. Po Masie bez afterka, powrót spokojniejszym tempem z Arturem i Mario przez Chorzów, oprowadzanie po okolicznych miejscach :P. W Świętochłowicach już sam, iPod do uszu i w długą. W Rudzie dokręcanie na maksa, zmęczyć mięśnie, co można uznać za stan spełniony :P
Dzień sponsorowało jedno z moich ulubionych Praw Murphyego. Otóż prędkość średnią bardzo szybko się obniża, ale już każda dziesiąta cząstka więcej to spinanie się jak na sraczu :P. Oczywiście moim ulubionym Prawem Murphyego jest to, iż Prawo Murphyego zawsze się sprawdza, a jeśli się nie sprawdza znaczy to, że sprawdza się tym samym inne Prawo Murphyego. Cud miód i orzeszki :P
Przed wyjściem info od Bracika, że planuje rower. Jako że mój był już prawie pod moim kroczem, poczekałem na Niego i razem udaliśmy się na Sikornik po Anię =P.
Potem terenami przez Sikornik i na Żerniki, Wójtową Wieś. Poprzeszkadzanie żołnierzom w strzelaniu, wizyta nad [wolnym od komarów] jeziorem Cegielni i na pas serwisowy obok A4. Obie trasy do i z Gliwic przeprowadzone terenami :). Testy obu lampek, wszystko już w komplecie. Do tego nowy tył. Cudo.
Strzela coś w baju, nie wiem czy to korba (rozbierałem i smarowałem), czy siodełko lub zawiecha. Mam nadzieję, że zawiecha =P. Rower do całkowitej rozbiórki, jak planowałem ;). Czasu przejazdu brak bo pod blokiem zobaczyłem, że kabel od licznika jest urwany przy czujniku. Spróbujemy naprawić ;> Kilometraż na podstawie Bikemapy
Na sk8 na piwo, potem na Waryniol. Potem odprowadzanie kobiet, które wydłużyło się o świeże nocą bagietki i Rogaczka. W domu raaaaano. Zabójcza średnia z prowadzenia roweru (:
Nasze zamki i konstrukcje drogowe z piasku na boisku do siatki - sooory =P
Miejscówa na powitanie słońca ;) nawet mini ognisko się trafiło.
Dzień poszukiwań :P. Najpierw w okolice Sośnicowic i Smolnicy sprawdzić dwa jeziorka, czy nadają się do kąpieli. Znane już Słoneczko i nowe. Niestety, oba tylko do pływania - już przy brzegu prawie 2metry głębokości.
Potem na Sośnicę znaleźć tatę, który był na rybach. Tak szukałem, że prawie 10km po wertepach zaliczyłem :P. Szosa zamieniła się w fulla, a ja miałem okazję przejść się nawet pod przyszłą autostradą, gdzie prawie na łeb mi beton wylali :P.
Potem znów tereny i wreszcie trafiłem nad staw Emil. Pogryzły komary i..pszczoła ;> Pacnąłem ją w locie a ona w zamian za to mnie dziabła. Wieki już mnie pszczoła nie uwaliła, więc byłem drętwiejącym palcem zafascynowany :P
Po górach mięśnie zmęczone, ale że bikestats ukazał, iż do 3000 tego roku brakuje tylko 19km, postanowiłem dokręcić :P. Full tak jak stał po górach, tak wyjechał. Czyli skrzyp, zgrzyt itd =P
Na kapciach wciąż, więc głównie tereny. Poszukiwania miejsc na nowe ognisko, misja zakończona sukcesem. Pojechaliśmy dalej terenami, które średnio były nam znane :P. Odkrywaliśmy nowe ścieżynki, zaskakiwaliśmy się naszą niewiedzą na temat naszego miasta i obserwowaliśmy oraz karmiliśmy komary GIGANTY, które gryzą nawet gdy się jedzie oO.
Sośnica, hałdy, szyby wentylacyjne, tory, hopki, Janek, Makoszowy. Potem na centrum na Rogacze urodzinowe, później wspominki i dyskusje na temat zmian w mieście :P. I na końcu dzięki uprzejmości miss Balbin - na daszek w centrum miasta. W ogóle miasto było tematem przewodnim =P
A 3000 pyknęły gdzieś w okolicach Placu Wolności, czyli znów - w mieście :). Nawet nie zauważyłem w końcu kiedy bo byłem w trakcie rozpędzania tej krowy na górkę Mikulczycką :p. W sumie myślałem, że gorzej będzie z tymi oponkami. 3000 osiągnięte i nawet przekroczone, chociaż potem w kilometrażu jest trochę prowadzenia ;). Jak na zakaz jazdy na rowerze to nawet niezły wynik ;). Do domu w nooocy.
Zapomniany cmentarz, nawet nie pamiętałem że jest właśnie tam
Le komin czyli quest pt. "zmieść to dziadostwo w kadrze". I w ogóle to źle zbudowali bo jest krzywy! =P
Kolejna krótka noc przedwyjazdowa (zwyczajowo tak) a następnie wyprowadzenie z parku maszyn (a.k.a. Garażu :P) Meridki celem osiągnięcia wzniesienia o nazwie Wiadukt Nad Torami i szybki schodasty zjazd na dworzec i do kas :P. Tam strajk PR, więc bilet zakupiono u IC.
Oczekiwanie opóźnionego kibla z Gliwic, w którym czekało moje towarzystwo na ten wyjazd. W pociągu dobicie dampera i amora bo plecak nawet ciężki i za duży SAG się zrobił. W Katowicach biegiem (szumem opon) na pociąg na Zwardoń (choć katowicki dworzec postanowił opisać ten pociąg jako relację Katowice - Zduńska Wola :P). Bez planowanych zakupów z racji tego opóźnienia, ale już w pociągu. Niestety PKP miało dla nas inny plan :P. Kazano z kibla wysiąść bo jak zapowiedziane - nie odjedzie z przyczyn technicznych. Po krótkim spędzeniu bydła zwanego też czasami "pasażerami" lub "klientami" na peronie 4, najbardziej reprezentatywnym, po krótkiej dezorientacji całego towarzystwa i po kilku pętelkach od krawędzi do krawędzi, bydło wpędzono znów do tego samego kibla i tak oto - odjechali :P.
Droga minęła bardzo szybko, trochę sennie i trochę planistycznie. Pamiętna z kilku wyjazdów stacja Wilkowice Bystra przywitała mżawką, lekkim deszczykiem. Poszukiwania szlaku i ruszyli, początkowo po asfaltach gdzie 2.4 i 2.5 cala na kołach skutecznie męczyło me zmęczone nogi. Tak, na samym początku już wiedziałem że to nie będzie łatwy dzień :P. Prawie dwa i pół kilo w samych oponach, boli : < Pierwszy teren, pierwszy podjazd - stromy, jak to w tamtych okolicach. I uda poczuły co to kwas :D. Myślałem że będzie tak cały dzień, byłem zrezygnowany - na szczęście potem nogi trochę się rozruszały. Tylko łydki napięte bo było trochę podejść.
Z Wilkowic niebieskim, trochę z buta. Po spotkaniu z czerwonym lepiej, potem na nartostradę bo nią można było jechać, pieszy niebieski oznaczał pchanie. Jednak kosztowało nas to objazd i zgubienie czerwonego, padło zatem na czerwień, która tak jak pokazywały izolinie - była czerwienią iście krwistą ;). www.zbuta.pl i do przodu. Na zmianę w siodle, z buta. Generalnie gdyby było więcej mocy to dałoby się sporą część przejechać, ale gotować mięśni na sam początek nie miałem ochoty, a Ania bardzo się z takiego rozwiązania cieszyła, ja też bo inaczej byśmy się stracili i tyle ze wspólnej wyprawy ;).
W schronisku na Klimczoku obgadywanie zjazdu, gorąca herbata (4,5zł za dużą bez cytryny - zgroza. Swoją drogą - plasterek cytryny 50 groszy?! :P) i szamanie zapasów. Zjazd czerwonym do żółtego i myk do Szczyrku. Czerwony pełen średniej wielkości kamerdolców ale dało się jechać, w dalszej części poprowadzony stromym zboczem - inaczej jak z buta w mokrą pogodę na bank się nie da ;o. No chyba że na niskich ciśnieniach, ale i tak zabójstwo bo krzaki mokre i szlaku nie widać, a korzeni pełno. Po drodze spotkaliśmy dwóch bajkerów podążających w przeciwną stronę. Po minięciu tej sekcji znów da się jechać. Ogólnie zjazd bardzo szybki, bez zwrotów, trochę singla ale w większości typowy beskidzki dukt leśny. Żółty podobnie, końcówka po płytach, potem asfalt i szybki wjazd do Sczyrku.
Przerwa na foto, telefon i krótki serwis, kierunek Skrzyczne szlakiem niebieskim. Po drodze jeszcze sklep, przy którym karmię jakąś sukę w ciąży =P. Niebieski na początek już bardzo stromy ale podjeżdżalny, potem dużo z buta, na zmianę siodło, pieszo. Przed Jaworzynką podjeżdżalny. Tam przerwa i dalsza podróż prosto we mgłe, bo tylko to było widać. Widoczność jakieś 7-10metrów. Kierunek nartostrada bo tamtędy łatwiej, choć czasem krótkie odcinki z buta. O dziwo po drodze spotykamy znów tą samą sukę i tym razem Ania ją dokarmia ;). Skubana ma nogi, wali uphill lepiej niż my =D
Ale generalnie całość od Jaworzynki do podjechania, na hardtailu kiedyś wyszło lepiej :P. Skrzyczne osiągamy dość szybko, wciąż wyprzedzając zakładany czas, odpoczynek na "ganku" schroniska :P. Do środka po "victory beer" i szamanie zapasów kolejne, potem fotka time i zjazd niebieskim z racji braku czasu. Na początku kamerdolce, potem już lepiej a potem jeszcze jeszcze lepiej ;). Zjazd szybki, kilka fajnych zakrętów, jazda od lewej do prawej krawędzi szlaku, szukanie szybkich ścieżek. Trochę hopków z korzeni itd. Prędkości do około 60kph. Przed samą Lipową trudny technicznie o dużym nachyleniu, dużo gałęzi które zwalniały bo trzeba było nimi dostawać po ryju :P. Czego skutkiem zadrapanie na lewym oczodole ;). Wpadam na asfalt i czekam na Anię.
Teraz już asfaltem do Żywca, żwawym tempem. W Żywcu łapiemy się na wcześniejszy pociąg (miał opóźnienie, choć był przyspieszony =P). Szybki trip po browary do sklepu, gdzie Pani ekspedientka i podsklepowy menel byli zachwyceni koszulką kolarską z kieszonkami na Rogacze z tyłu =P. Na peron podjechała jednostka ED72 w nowym ubarwieniu interREGIO, z pierwszą klasą z tyłu, którą z przymusu musieliśmy zająć =P. Rowerki zapakowane, dołączył do nich jakiś makrokesz i tak oto na przyjemnych fotelach i w komforcie minęła nam podróż powrotna ;). Pani konduktor zrozumiała sytuację i nie pisnęła słowem na temat biletów klasy 2 w klasie pierwszej :P. Zresztą w ED fotele w klasie 2 bardzo podobne, o ile nie te same (w zależności jak się trafi). W Kato przesiadka do kibla i do Zabrza, tam niestety zostawiam Anię która podąża do Gliwic. A ja i Meridka rozochoceni licznymi skrętami w górach, odnajdujemy na chodnikach drogę przynoszącą maksimum radochy z jazdy ;)
W domu zgon ze zmęczenia i niewyspania, sprzęt pozostawiony sam sobie do późniejszych renowacji ;). Ale błota baaardzo niewiele, więc nawet nie ma czego czyścić. Chyba najczystszy wyjazd w historii :P
Filmik krótki. Wpierw podjazd na Skrzyczne - nartostradą / czerwonym rowerowym z Jaworzyny. Potem zjazd żółtym z Chaty Wuja Toma. Następnie zjazd ze Skrzycznego niebieskim do Lipowej, fragment po kamerdolcach, troche po połowie trasy.
Słit focie:
Podjazdowo we mgle. Przed Klimczokiem, po zjechaniu z niebieskiego na nartostradę
Też PRZED Klimczokiem :P tylko, że schroniskiem (drogim jak jasna cholera!)
Zjazd z Klimczusia
A tak się bawią Panowie (i Pani!) na wyciągu :P. O dziwo nie tylko DH, hardtailowcy XC też się znaleźli... Nie tędy droga Panowie! Ale fakt, kiedyś muszę tak podjechać bo w życiu na wyciągu nie siedziałem ;)
Push it, wersja Skrzycznego, nartostrada z Jaworzyny
Ta sama nartostrada
Szczyt. Skrzyczne :) Rozochocona i obchwalająca przez telefon łatwość podjazdu =P
A ja musiałem postępować wedle tradycji :P
Zamyślenie nad Skrzycznym ;)
A tak oto prezentuje się historia i czasy teraźniejsze :))