Do Palanta po bukłak dla Ani i po coś dla siebie, o czym przypomniałem sobie dopiero w domu :P. Potem wystarczyło słowo Michała i już postanowiono o wypiciu Rogacza, którego me oczy od dłuższego czasu nie widziały ;).
Po drodze na karczer i kompresor. Merida tak zapuszczona, że dwa runy nie wystarczyły :P. Na łączkę na Rogaczka i potem do sklepu zrobić zapasy na jutrzejsze góry. ALE! Dziś niedziela, skleroza nie boli... Carrefour zamknięty, Lidl zamknięty... Trzeba było cisnąć do Tesco, które prawie mi zamknęli. Po ciemku do domciu.
Kolejny nocny wyjazd z racji kolejnych rekordów temperaturowych podczas dnia. Tym razem pogoda popsuła się, na wieczór nad Śląsk przyszły burze. Zabrze dłuższy czas omijało, jednak pod sam koniec nie wytrzymało ;). Nie jechałem do Gliwic na spotkanie bo trasy Zabrze-Gliwice-Zabrze mam szczerze dość, muszę znaleźć jakąś nową chociaż nie mam pojęcia jaką :P (przynajmniej szosową)
Więc w Zabrzu w deszczyku na Plac Wolności (a.k.a. "śmieszny placyk przy Urzędzie Miasta" (c) by Darek :P) dołączyć do ekipy Bytom-Gliwice. I stamtąd skierowaliśmy się przez Wolności na 1 Maja i dalej na Kochłowice itp, potem dokręcanie prędkości na zjeździe znajomą ulicą Tunkla i daaalej na Katowice, Kokociniec także znajomy ;). Cała trasa zręsztą dobrana przez Mario wiodła bardzo dobrze znanymi rejonami. Z jednej strony niby dobrze, ale w sumie to odwiedziłbym jakieś nowe miejsca, a nie jeździł znów w te same.
Prędkości spokojne, tylko na podjazdach próbowałem dotrzymać kroku szosie-szosie na swojej pseudo-szosie ;). Ale że w głowie kolanko to nie było dokręcania. Przy Kruczej w Kato zaczęło popadywać, schranialiśmy się pod przystankami, wreszcie jazda na centrum już w deszczyku. Postój na Rondzie i kierunek Bytom, aaaale - kapeć w towarzystwie, postój pod SCC. I tu zaczęło lać, ekipa pragnęła schować się w SCC w Tesco, zrobić zakupy... I tak sobie tam siedzieliśmy, aż wreszcie postanowiono o dalszej podróży. Kierunek zalane WPKiW i dalej na Chorzów, w Parku przejazd przez jeziora, bo studzienki wybijało. W Chorzowie rozdzieliliśmy się na Bytom i Gliwice/Zabrze. Każdy w swoją stronę. Ściana deszczu, jeździło się super :) uwielbiam jeździć w deszczu, a gdy jest taki ciepły to już w ogóle :P. A kurtka zdała egzamin wzorowo.
Umówiony z towarzystwem okołomasowym na nocne śmiganie, o 22 na Placu Krakowskim. Jak dla mnie i tak zbyt wcześnie bo wciąż było ciepło a ulice nie aż tak puste :P. Najlepiej od 1:30 wzwyż
Pojechaliśmy na Rachowice i Łączną znów, po drodze wzbudzając spore zainteresowanie. W końcu siedem osób, oświetlonych jak choinki :P. Choć my z Garym jadąc na przodzie i spoglądając do tyłu, ochrzciliśmy resztę wycieczki jako "nasze świetliki" :P
Do Rachowic znów tą nudną trasą, tempem żółwim jak na noc. W Rachowicach przejazd przez trasę i decyzja o powrocie w okolice centrum. Pokrążone po parku, przez wydziały Polibudy przypomnieć bracikom o Ich pracach magisterskich =P. Potem Radiostacja, zgaszona tego dnia. Zapewne ze wstydu przed naszymi światłami =P. Pod Radiostacją dość nieoczekiwany powrót części ekipy, dalej z Anią i bracikami. Na Żerniki, park obok Bravo. Stamtąd na Zabrze bo braciki były kolejnymi, którzy mieli odpaść. Natomiast Ania i ja skierowaliśmy swe rumaczki w pobliskie laski i na hałdy, zrobić mały objazd i sprawdzić jak komary radzą sobie z 19stopniami :P. Nie gryzły nawet, gwiazd trochę było. Wszystko wciąż mokre, to po opadach, to od wszechobecnej mgły. Do Gliwic powrót jak najwięcej terenem, potem już uliczkami na Sikornik. Tam jeszcze małe szamane i tempem żółwim powrót do domu. Po drodze jeszcze jakas szalona piątkowa lasencja chciała mi zmolestować tyłek z samochodu, ale nie dałem się bo ze mną trzeba najpierw pochodzić =P.
W domu zgon straszny. Dupa bolała, plecy bolały a oczy całe w piachu i robalach bo zapomniałem okularów :P. Wyjazd na plus, choć niesamowicie krótki. Ale pogoda nocą robi swoje <3. W domu chwilę przed 4
Do Katowic do Ani po moją czołówkę na wieczorne brykanie. Mega gorąc, ale w sumie bez zmian w stosunku do ostatnich dni. W nogach zero mocy jakoś...
Na miejscu zostałem skierowany na... SŁYNNĄ PĘTLE W WPKiW! :P. Spokooojnym tempem zrobiliśmy ową. Mym zachwytom nie było końca! Te widoki, ta jakość asfaltu pod kołami! Ten zapach lasu, drzew, krzewów i otaczającej mnie przyrody! Ta zmienność krajobrazu, to zróżnicowanie trasy! Tak żałowałem, że nie mogę pojechać tej pętli jeszcze 11 razy ; (
Powrót trochę żwawszy, ale wciąż jakoś tak bleee. Parę wyścigów z samochodami i tramwajami i tyle. W Zabrzu pod Palanta na krótkie spotkanie z inną Anią i do domu.
Do Gliwic na spotkanie z Anią i Maćkiem, potem na Rachowice i Łącze w tereny, jak to zarządziła przewodnicząca wycieczki :P. Przejazd do nudny. Szutry, lasy. Można było zasnąć bo zawiecha bujała naprawdę usypiająco
Na miejscu bardzo fajne tereny, ale nie na te oponki (semi-slicki w sumie, łagodne dość). Poszaleli trochę. Prawie wpakowałem się też do bagna, bo pomyliły mi się trasy :P. Avidy jednak wywaliły mnie z roweru i uniknęliśmy śmiechu :P
Powrót przy A4. Na Sikorniku lodzio miodzio i do Zabrza, terenem. Testy lampek, mrr :P
Na Kończyce na Rogaczki.. Prawie zgubiłem okulary bo zostawiłem, musiałem się wracać na nasyp :P. Poza tym testy lamp. 1watówa się zjebczyła, będzie reklamacja.. : <
Mięśnie dwa dni dostawały w kość na rowerku, więc dziś nie chciałem dać im spokoju i postanowiłem sobie zrobić krótki intensywny wyjazd :). Najpierw na spotkanie a potem do rzeczy.
Padło na pętelke po Alejach Korfantego, szybki długi podjazd, zjazd, podjazd, zawrócenie i kolejny raz. I tak razy kilka z szybką prędkością. Potem z bracikami na sk8 park pogadać i uzupełnić płyny
Poumierane towarzystwo położyło się spać, rano jednak trzeba było wstać :P. Mi niestety sen szybko się skończył i reaktywacji ekipy doczekiwałem z iPodem. Niedługo potem na śniadanko, które nabiło nasze brzucha bardziej niż wczorajszy obiad :P. Szwedzki stół ma jednak swoje zalety.
Od razu po śniadaniu do wody. Do tego mały browarek i krótkie opalanko. Potem pakowanie i w drogę powrotną. Zjazd bez pobicia Vmax, może gdyby był tylny hamulec... Od razu po krótkim zjeździe...przystanek :]. Znów się zaczyna =P. Potem w drogę, z racji zjazdu - tempo ok. Następnie z racji nieznajomości trasy zostajemy prowadzeni na.. autostradę :P. Słit. Wiedziałem - nie ufać, wziąć mapę :P. Śmigamy przez autobanę i lądujemy już bezpiecznie na drodze na Chałupki. Tam zaczęły się kryzysy, bardzo rwane tempo, kolejne częste postoje. Każda górka rozwalała skład, tempo i siły. Znów uciekałem bo męczyło mnie wolne tempo, potem jednak trochę się reflektowałem i próbowałem zostawać z wolniejszymi. Generalnie znów duuużo sił, zmarnowanych nieco jednak ;). Źle mi się jechało, pomijając bolącą bardzo szyję, po prostu to tempo rwane.
W Wodzisławiu dłuższy postój w Macu. Zaraz potem dłuuugi postój w Rybniku bo część ekipy się potraciła, a gdy się odnalazła - skierowała się do Carrefoura. Podjazdy rybnickie znów rozwalały ekipę na sztuki. Potem już w miarę zwarci dojechaliśmy do granicy Gliwic. Ostatnia zrywka i pokonanie podjazdu przed A4 z mega prędkością bez redukcji, musiał być rewanż za ostatni raz gdy wracałem z Rybnika i odpuściłem :D. Ale tego dnia sił było aż nadto, więc żaden problem. Rozstanie pod Billą. I wtedy skierowałem się na spotkanie, w domu po 22. Ten dzień szybszy, ale przejazd także rwany i wolny, znów źle się jechało. Statystyki - znów MEGA ilości wody, lodów. Jeden kapeć u Chemika. I tyle, Czechy Czechy i po Czechach ;). Pykło 260 kilometrów, ale nie miałem pomysłu gdzie dobić te 40, więc po prostu pojechałem do domu ;). Po drodze do Żabki i Rogaczek wieczorny, mrr
Zwyczajowa ilość snu przed wyjazdami - czyli jedna godzina, i zrywać trzeba się przed 5 rano, by na 6 być w Gliwicach. Mała ilość snu przez serwis, pakowanie i robienie jadła dopiero po powrocie z meczu, który póóóźno się skończył.
Do Gliwic więc znów sprintem, który nawet zmęczył. Po drodze spotkałem już Jęzora więc była okazja odetchnąć trochę przed przyjazdem pod Billę, gdzie zlałby mnie pot :P. Tam oczekiwanie pół godziny na spóźnialskich i kombinowanie z dopompowaniem moich kół. Nieudane, bo zapomniałem adaptera... Tak więc na flaczkach nieco, ale ruszyli. Podjazd Rybnicką, wolnooo. Wypoczęty, najedzony, tylko plecak ciążył. Sakwy to jest jednak to :P
Tym samym spokojnym tempem kręciliśmy aż do pierwszych podjazdów. Najpierw Rybnik, potem Wodzisław Śląski, potem Jastrzębie. Niektóre całkiem fajne :). Męczyło kręcenie z resztą ekipy, więc na podjazdach startowałem sam, bo nie chciałem męczyć kolana niską kadencją na wysokim obciążeniu, taka jazda sprawiła że już w Rybniku czułem moją rozwaloną rzepkę. Tak więc sprinty generalnie na podjazdach, na zjazdach z racji sliczków znów wyprzedanie, na płaskim w grupce. I tak górka za górką, postój za postojem... MOZOLNIE dojechaliśmy do Cieszyna, gdzie Gary miał do odebrania koszulkę.
Jechało mi się masakrycznie. Sił w cholerę, nie licząc bólu szyi od plecaka, a tempo mnie zabijało. Wyrywałem co swoje jednak irytacja sięgała zenitu z każdym następnym postojem :P. 121 kilometrów jechaliśmy... DZIESIĘĆ GODZIN oO. Fakt faktem, że był upał i postoje były potrzebne, ale ich liczba męczyła. Na szczęście czas jazdy całkiem rozsądny.
Na koniec w Ostravicach mega podjazd, przed którym ostrzegali itd, a okazał się spoko hopką :P. Choć stromy, zwłaszcza na 28" koła i moje przełożenia. Ale względnym młynkiem dotarłem na szczyt, niezadowolony i z niedosytem ;). Ale cieszyła myśl o jeziorku :P. Tak więc po zaniesieniu bagaży i rozpakowaniu bronków, które tachaliśmy pod tą górkę - rzuciliśmy się do wody w pełnym uzbrojeniu kolarskim :P. W końcu i tak trzeba to było wyprać ;).
Potem na obiad, udeczko z kurczaczka. Potem kolejne ceskie piva i ognisko, bo obiad to za mało na nasze zapotrzebowanie kaloryczne. Ani jednego komara :). Noc piękna, choć nawet się ochłodziło. Padła jeszcze szybka decyzja o pożegnalnym wskakiwaniu do lodowatej wody :P. Potem łóżko i błyskawiczny jak zawsze sen.
Z innych statystyk - jedna gleba Jęzora przed gwałowne hamowanie Daro na przodzie, trochę zadrapań. Zero laćków. Kilkanaście litrów wody na osobę, głównie wylewaną na ciało, mniej do picia. Do tego izotoniki. Skwar, skwar, skwar. I ciekawa opalenizna... :P
Miało być od razu na łączkę posiedzieć, ale wypadła szybka fuszka więc Pani musiała na mnie chwilę poczekać, ale niedługo potem zameldowałem się już na rzeczonej łączce i jadłem lody i piłem zimne napoje niewyskokowe :P
Szybkie zbieranie się do domu bo potem do Spodka na mecz :)