Wpisy archiwalne w kategorii

Przejażdżki

Dystans całkowity:3334.00 km (w terenie 955.00 km; 28.64%)
Czas w ruchu:147:03
Średnia prędkość:20.32 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma podjazdów:4368 m
Maks. tętno maksymalne:215 (107 %)
Maks. tętno średnie:150 (75 %)
Suma kalorii:17684 kcal
Liczba aktywności:103
Średnio na aktywność:32.37 km i 1h 38m
Więcej statystyk

Cześki

Czwartek, 10 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Do Gliwic samotnie, potem w towarzystwie nad Cześki. Po drodze Mac, z wyłączoną klimatyzacją! :P Bezsens. Na Cześkach czekała już ekipa. Trochę posiedzieliśmy dopóki nie zjadły nas komary :P.
Potem powrót Toszecką. Fajnie sie ją jedzie tylko na stojąco :P

I z Gliwic do domu. Ciepłoooo

Do Gliwic

Środa, 9 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Przejażdżki
Szybki bryk do Gliwic, słońca trochę i do Zabrza.

Przed Sośnicą średnia 38km/h : D. W Gliwicach już 31, bo dostałem ścianą w twarz :P. Za szybko sobie to wziąłem, trzeba odetchnąć od tego roweru :)

W drodze do Zabrza problemy z łańcuchem, dużo postojów

Po serwisie

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Po serwisie, testy z Anią króciutkie po Zabrzu. Rower znów uwalony więc znów musiałem myć ;).
A teraz w Tatry! I może atak na Babią :)

Dzień Dzieciów

Wtorek, 1 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Zaczęło się popołudnie, z mycia roweru nici. W końcu pewnie i tak go dziś uwalę prawda? :P. Umyłem tylko amora, damper i trochę łańcuch pobieżnie. Zrobiłem też stery, jedna podkładka poszła na górę. Mogłem więc zacząć szukać ciuchów, które nie mają na sobie błota ;). Z domu wyszedłem w dżinsach, długim rękawku - a i tak było chłodno :/. Czerwiec ta? Na dodatek zaczęło padać.

Kierunek Gliwice, Teatr Muzyczny (dobrze wiedzieć, że to się tak nazywa :P). Tempo średnie, jakoś nie chciało się deptać, oscylowałem między 25-28, więcej jakoś się nie chciało, na spokojnie zatem. Na szczęście w Gliwicach czekała nagroda :). Po drodze oczywiście musiałem się pogubić, jak to w Gliwicach :P.

Postanowiliśmy zbadać z Anią promocje Campusowe, kierunek CH Arena. Niestety nic dla mnie nie mieli : (. Foch więc. Trochę serwisu rowerowego i skierowaliśmy się ścieżunią do parku. Trochę pojeździli, pogadali i udali się do domu. Bo co tak w deszczu, prawda? ;). Ja jeszcze skierowałem się na M1, bo tam też Campus. Niestety mimo 60km/h za autobusem w drodze Gliwice-Zabrze, trafiłem idealnie na 21 i już było zamknięte : (. Swoją drogą full mnie zaskoczył ;). Z M1 terenami do domu. Na przodzie tylko wyładowana już lampka, więc raz o mało co, nie wąchałbym z bliskiej odległości gleby ;).

No więc. Merida do konkretnego mycia, znów :P. Ciuchy też...
A no i z tematu "czy wiesz, że...?" - dowiedziałem się, co to są kruki :P. Najs.

Bytom? ;)

Poniedziałek, 31 maja 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Przejażdżki
Z uwagi na niespokojną noc (pozdro komary) z domu wyruszyłem później niż chciałem. Kierunek lasy w Bytomiu. Rozpisałem sobie trasę asfaltową, żeby tam szybko dojechać i pobrykać w terenie. Ale rozpiski zapomniałem =P.
Pogubiłem się więc między Biskupicami a Mikulczycami, chcąc sobie skrócić drogę udałem się w nieznane mi pola ;).

Wpierw jednak trzeba było przepuścić loka SM42 z 14 wagonami piasku z pobliskiej kopalni, maszyniście serdecznie dziękuje za uśmiech i niesamowicie długie i donośne RP1 :). Skierowano Meridę zatem w pola, pola wciąż podmokłe, pełne także pokrzyw i gałęzi oblepionych kolcami, wszystko to idealnie wpijało się w moje ukąszenia po komarach na nogach :P. Na szczęście mokra trawa łagodziła te nieprzyjemne doznania. Dłuższy czas przez pola, wreszcie usłyszałem DK, którą chciałem przekroczyć. Wpierw czekał na mnie jednak nasyp kolejowy, który postanowiłem łyknąć. Niestety po wejściu okazało się, że po drugiej stronie nie ma ów łatwego zejścia, zatem w prawo i po torach :).

Chrzest fulla na podkładach kolejowych i kamieniach utrzymujących tory w ryzach - jechało się łatwiej niż po asfalcie!! Pewnie po części przez to jechałem linią kolejową nastepne 7 kilometrów ;). Dopiero tam natrafiłem na bramkę wjazdową do kopalni, musiałem więc zawrócić - znów po torach =P. Dotarłem do DK, miałem nadzieję na jej przekroczenie, jednak po drugiej stronie nijak nie dało się przedostać dalej... Jako że w ów miejscu nie czułem się zbyt komfortowo z uwagi na OGROMNE ilości zużytych prezerwatyw, przemieściłem swój tyłek w jedyne bezpieczne wtedy miejsce - na siodełko :P. I skierowałem się inną drogą w stronę Mikulczyc, żeby ominąć tereny i aby pewną, znaną drogą dostać się do Bytomia.

Wiele syfu później znalazłem się w centrum Mikul, udałem się na ulicę Kopalnianą, Ziemską, Frenzla i stamtąd prosto w lasy. Poszalałem trochę i okazało się, że Ania jest już w Bytomiu, więc... musiałem zawrócić =P. Tyle było jazdy w tamtejszych lasach. Następnym razem walę tam od razu asfaltem :D. Bez zwiedzania torów, miejsc rozkoszy prezerwatywowej, pokrzyw i bez ustepowania drogi lokomotywom spalinowym =P.

Przez Miechowice skierowałem się na następny postój Pani A., Plejadę. Jako, że jakiś kretyn pomiędzy nami wybudował DK88, skierowałem się przez miechowickie parki (z licznymi fajnymi hopkami, bo było miło z górki ;)) na znaną mi już trasę z Osiedla Młodego Górnika na Plejadę, tylko i wyłącznie terenem. Zanim jednak trafiłem na tą trasę, zdążyłem się uwalić jeszcze bardziej :P. A potem poprawiłem bo traska oczywiście w stanie ultra błotnym. Następnie kolejna przygoda z PKP i pracownikami tejże spółki ;). Na szczęście wagony ustąpił mi drogi, podobnie uczyniły dwie spalinowe Stonki, mogłem wpaść więc z impetem na parking pod CH Plejada, umorusany i w oczekiwaniu na obcasiki =P. Pasowaliśmy idealnie.

Najedzony (=P) i uśmiechnięty oraz ogłuszony wybranym przez Anię setem, skierowałem się spotkać z Nią drugi raz =P w Platanie. Więc po trochu tą samą drogą, na Młodego Górnika. Oczywiście po drodze musiałem wpaść w mega dziwne błoto i kolejny raz poprawić swą maseczkę :). W Zabrzu niedługo po samochodzie, może gdyby podkręcić tempo... ;). Znów czułem na sobie wzrok wszystkich ludzi, a dzieciom w Biskupicach dziękuję za doping =P. I znów aniowo.

Dzień zakończył się na piwie z Markiem, gdy tylko wróciłem do domu i umyłem się ze śląskiego radioaktywnego błota, musiałem wychodzić ;). Potem umarłem.
Reasumując - rower ponownie do generalnego czyszczenia, moje ubranie jak najbardziej też :P. Ale czułem się jak w górach, mrr...


Dzień sponsorowała literka "A" i cyferka "33"


Merida railway =P. Rozstaw kół idealny. Ach, jak mi się ten rower ostatnio podoba =P


Myślałem nawet, żeby się weń zatrzymać! Odstraszyła cena noclegu =P


Morze prezerwatyw :P


Błotko? :)


Błotko :D


Błotko :/

Silesia Cup

Niedziela, 30 maja 2010 · Komentarze(2)
Miała być wizytacja "Rowerem bezpiecznie do celu", ale nikt się tam w końcu chyba nie wybierał, więc Mycha z łatwością przekonała mnie do wizyty na Silesia Cup =P.

Po krótkiej nocy ledwo ruszyłem się z łóżka, umyłem ryj i wsiadłem na rower. Do Katowic jechało się sennie i spokojnie, po drodze mały batonik na śniadanie. W WPKiW trochę po 10. Tam Mycha i Raptor z tatą. Poczekaliśmy aż przyjedzie Giga, trochę fotek i tyle - pojechaliśmy do WORD-a, gdzie kończyć miał się ten przejazd cały. Na miejscu nikogo =P. Telefon do Cuska, okazało się, że są...w WPKiW :D. Więc powtórka z rozrywki, po drodze spotkaliśmy Code'a i w trójkę pojechaliśmy na start/metę. Tam mnóstwo znajomych, zabraliśmy się za rozwieszanie bannera. Dyskusje, zwiedzanie stoisk, oglądanie ubłoconych rowerów, rowerzystów, rowerzystek, znów parę zdjęć, jazdy testowe ;). Przyjechał też klimk, który ukończył dystans Giga i dał mi się przejechać na cudownym Mbike'u :D.

Potem do domu z Cuskiem, przez Rudę, gdzie złapał mnie zarąbisty deszcz :P. Pierwszy deszcz na szosie, pierwszy mokry tak bardzo asfalt. Zakręt o 90stopni na Bielszowicach przy około 33km/h, wypięty lewy SPD dla asekuracji. Uślizg tylnego koła, po chwili dołączyło do niego koło przednie. I tak z dziesięć metrów jechałem sobie bokiem, aż wreszcie zaraz przed krawężnikiem udało mi się z tego poślizgu wyjść. Wpięcie SPD i znów deptanie ;). Pani w Matizie śmierć w oczach :P. Nie powiem, mimo tego że wystawiłem nogę to i tak się trochę zdziwiłem ;). Uratowała mnie boczna perforacja w tych oponach, gdy założę totalnego slicka z tyłu to już będzie masakra :D. Ale fajnie się tak boczkiem jechało. Tylko tylnego hampla wciąż brakuje ;).
Mimo szybkiego powrotu średnia i tak jakaś dziwna, bo w towarzystwie dziś sporo jazdy. Na szczęście kolanko ok.

Jednak cóż chciałem.
1. Nigdy więcej nie będę życzył kolarzom podczas wyścigu szosowego, aby spadł deszcz "bo będzie więcej do oglądania".
2. Nigdy więcej nie będę śmiał się ze slicków.
3. Będę wychwalał opony na mokre warunki.
4. Będę robił takie drifty częściej :D.
5. Już zawsze będę ustępował drogi kolarzom szosowym, niezależnie od tego jakim środkiem transportu będę jechał :P.

Tyle przesłania :D. Fotki z wyścigu: Picasa. Jak ja uwielbiam jeździć w deszczu na szosie!

Łabędzie

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Przejażdżki
Obudzony SMS-em, który rozkazywał się obudzić i ruszyć szybciej tyłek :P. Bo ja nieświadom próbowałem sobie odpocząć. Ale że się umówiliśmy, to trzeba było 4litery zwlec :P. Nie ukrywam, że mimo wszystko z przyjemnością ;).

Zjeść nie zdążyłem, tylko prysznic i szybkie pakowanie i rollout. Do Gliwic fullowym tempem z Vpodróżną 28km/h, idealne synchro pod Forum z Anią :). Fullowy luźny krój versus nowiutka lajkra :P.

I pojechali do monopolowego =P po wodę. Dalej tam gdzie Panienka pokieruje, po drodze stacja bo trzeba było laćka z tyłu dobić, bo się ledwo toczy :P. Kierunek Toszecka, o ile przedwczoraj była to fajna zabawa, duże prędkości itd, to dziś była to katorga :D. Zwłaszcza, że zaczęło mi się robić słabo z braku pożywienia ;). Nie samą miłością człowiek żyje, więc jeść musi :P.

Po minięciu przelotowej trasy dla czołgów bumarowych, w lasy łabędziowe mnie skierowano, aby opony mogły pokryć się błotkiem. Nie było go tak znów dużo, więcej tam piachu :). Krótki szybki bryk bo czasu mało (przez moje spanie :P), następnie legowisko leni pod brzozą na Cześkach i znów na głupią Toszecką :P. Potem jakimiś dziwnymi trasami, gdzie bałem się o moją nerkę i tak dojechaliśmy na Sikornik, gdzie Ania została wysłana z rozkazem jedzenia :P.

Ja wygrzebałem iPoda i najwolniejszym możliwym tempem skierowałem się na Zabrze, słuchając muzyki. A w domu zgon, już mi się niebiesko przed oczami robiło. nax głodny nax zły :P

Na dywanie

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(0)
To był ten dzień. Trzeba było wreszcie po miesiącu umyć fulla :P. Grube warstwy błota zostały zmyte pod prysznicem. Rama wysuszona, wytarta. Podzespoły po części także umyte. Koła wypucowane, opona z tyłu zmieniona. Merida wita Continentala Mountain Kinga w wersji 2.4 :).

Trzeba więc było jechać zrujnować całą swą pracę - w teren :P. Lasy i zwykłe trasy są wciąż strasznie ubłocone, każdy strumyczek wylał, każde jezioro się powiększyło. Grząsko, kałużowo, błotnie. Wizyta na karczerze i mycie nóg, które potem znów uwaliłem :P. Chciałem się pouczyć jak się na tym bajku lata, bo pierwsze próby były bolesne ;). Ale z racji panujących warunków niebardzo wyszło. Fajnie jest odkrywać ten rower na nowo, gdy się ostatnio kilometry robiło na szosie :D. Wszystko się gnie i lata :). I te prędkości... a w zasadzie ich brak ;). I zadyszka, i szum gum.

Potem pod Platana zobaczyć nowe zakupy Ani i obgadać coś, co potem i tak zapomniałem :P. Do domu, jedzenie szybkie, szybki (choć długi bo śląskie radioaktywne błoto nie chciało zejść :P) prysznic, zbieranie wszystkiego co trzeba do plecaka i rollout do Gliwic, spóźniony strasznie : <.

Potem było cudownie.

A po cudowności powrót do rzeczywistości, po drodze zajrzałem jeszcze do Ewci na Tyskie (!!!) i Żubra (:D), w domu o 5. Ostatnie dwa-trzy kilometry zdarzyło mi się przejechać czasami śpiąc. Drugi raz w życiu spałem na rowerze, nic fajnego :P.
W domu kanapka i zgon.

Czarne stopki tanio kupię! :P. Czemu ja kupiłem białe...

Pyskowice

Czwartek, 27 maja 2010 · Komentarze(0)
Rano miałem jechać na uczelnię rowerem, ale nocny deszcz zmywający mi moje suszące się ubranie pokrzyżował plany :P. Padło więc na PKP.
Po powrocie zacząłem się umawiać z Michałem na odbiór kiery do Meridki w sklepie w Pyskowicach :). Zjedzone drugie śniadanko i zebrałem się na północ, gdzie decydować mieliśmy którędy jedziemy. Zaraz potem więc znów na południe :P.

Przez Gliwice, gdzie przez sklerozę nadrobiliśmy kilometrażu i się pogubiliśmy :P, przez Toszecką aż do Pyskowic i tamtejszego sympatycznego rynku i uliczek. Sklep całkiem nieźle wyposażony, wszędzie widziałem MountainKingi :P. A tymczasem oponka czeka na założenie, jeszcze dziś :).

Zakup dokonany, przed sklepem Michał pakuje kierę, ja focę samochód Google Maps czy innego Zumi :P. Jedno jest pewne, będziemy na wieeelu zdjęciach =D.
Powrót mniej ochoczo bo najchętniej to byśmy zostali na rynku na Rogacza :P. Dopiero na Toszeckiej fajne tempo na podjazdach. Przed zjechaniem w las mały odpoczynek, fotka time i spotykanie zdradzieckich ochlaptusów :].

Potem szosa w wersji offroad bez tylnego hebla :D. Przed Obrońców Pokoju na Chorzowską, Szyb Maciej po wodę i do bracików, zwerbować Marcina na jednego Rogacza :). I do dom.

Interwałowa Toszecka <3


Cieeeemne chmury nad Pyskowicami. Zlało je, nas na szczęście nie :P


Fotki fotki ;)


Bidon robi za statyw =P

Ruda

Środa, 26 maja 2010 · Komentarze(0)
Na Halembę w celach usługowych, powrót do Zabrza, na cmentarz, do domu.
Późno wieczorem bo uczelnia. Zmęczony, na dworze chłodno ale znów w krótkich. Nogi bolą po wczoraj, jeździć się nie chciało więc cała droga na spokojnie, poza kilkoma podjazdami. I tyle, kolano pomimo tego, że czułem w ciągu dnia, na rowerze się nie odezwało