Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:670.00 km (w terenie 215.00 km; 32.09%)
Czas w ruchu:34:46
Średnia prędkość:19.27 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:1830 m
Maks. tętno maksymalne:186 (93 %)
Maks. tętno średnie:132 (66 %)
Suma kalorii:4792 kcal
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:30.45 km i 1h 34m
Więcej statystyk

Krótko

Czwartek, 17 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Przejażdżki
Ciężki dzień pourodzinowy :P. Krótka przejażdżka w towarzystwie, spotkać się z komarami

Reanimacja fulla

Wtorek, 15 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Przejażdżki
Przejażdżki po sklepach rowerowych w celu reanimacji fulla po zalaniu go w górach wszystkim co bardziej lub mniej płynne. Szukanie klocków Accenta spiekanych, w końcu kupione oryginalne Avidowskie, metaliczne, na aluminiowej blaszce. Do tego spartaczone odpowietrzanie i ustawianie hamulców w MkBike'u w Gliwicach, na które trzeba było czekać półtorej godziny. Drugi raz na serwisie tam i drugi raz masakra.

Tarcza przednia do wymiany bo klocki wciąż się ślizgają, przodu nie sposób zablokować. Tył ledwo. Ale grunt, że już oba hamul...spowalniacze. Makabra no :/. Do tego piasty bębenek zasrany i czasem ostre koło wychodzi, korba ledwo się kręci a na sterach wciąż luzy. Makabra do kwadratu.

Wycieczka z bracikami, powrót w mżawce, chłodzącej bardzo miło. Szybki afterek za Platanem, Rogaczek.

Przed pierwszym sklepem. Klocki drogie i nieznane


Na Kraku, czekając na powrót Meridy z serwisu. I czekając.. I czekając.. Aż w końcu przejażdżka na Marcinowej Meridzie, której V-ki są silniejsze niż moje hydrauliki :P


Na środku żwiru, z dala od komarów (prawie :P)

Jezioro, ta? ;)

Niedziela, 13 czerwca 2010 · Komentarze(5)
Kategoria Wyjazdy
Z domu o 14.20, tak celowane aby na 19 znaleźć się w Gliwicach na spotkanko :). Trasa na szybko na Google Maps -> zobaczyć Rybnik i jeziorko, przez Rudy. Ale jak wprowadziłem to mi tak jakoś mało kilometrów wyszło więc wziąłem znacznik i upuściłem obok pierwszego napotkanego na zachód od Rybnika jeziora :P. Czyli w sumie Racibórz też postanowiłem zahaczyć ;).

Do Żabki po wodę bo w domu pustki. I w drogę! Pierwsze ekscesy już na pierwszym skrzyżowaniu ;). Zapowiedź licznych konfliktów z kierowcami. Ale bez poważniejszych. Tylko w Sośnicowicach prawie we mnie staruch wjechał bo tak się śpieszył przede mnie wjechać. No to zwolniłem do 15km/h i tak ładnie go doprowadziłem po centrum aż do Ronda, gdzie nasze drogi się rozeszły ;>. Ale i tak Go żonka siedząca obok pokarała, tak fizycznie nawet : D. Lubimy :P

Do Sośnicowic bardzo szybko, wyprzedzając każdego, łykając miejscami nawet. W Sośnicowicach jakaś rozwalona droga i kolejne przeżycia na sztywniaku, masakra po prostu. Po tym wyjeździe tylne koło to już zdecydowanie do centrowania musi iść, aż na siodełku czuć bicie : <. Za dużo wyjazdów z XC po wertepach :P.

Z Sośnicowic przez jakieś zadupia, dziurawe drogi, równie szybko. Średnia soczysta bo jakieś 33, spadać zaczeła bo całkiem interwałowo się zrobiło. No i non-stop od domu wmordęwind :/. Całkiem przeszkadzający. Ale sił wciąż sporo, wciąż bardzo duże prędkości i zero problemów z kolanem.

Gdzieś za Łęgiem ruch wahadłowy, spadł łańcuch z przodu ponownie (brak przerzutki wciąż), musiałem zjechać na chodnik, a że za mną sznur aut to chciałem szybko uciekać. Na drodze kamienie wielkości jajków od kurków, budowa. Trzęsawisko, zjazd w lewo, koło w bok, nax lot w leeeewo. Przetoczyłem się po kupie tych kamieni, wyrżnąłem wreszcie na ręce i tak wyhamowałem. Na szczęście w rower ani we mnie samochód nie wjechał. Ale to nie przeszkodziło mi zaliczyć fajnej gleby. Niestety, całe uderzenie przyjął mój TZ7 : <. Aparat cały poharatany, wgnieciony przód, obiektyw na szczęście się wysuwa. Ale wkurwienie maksymalne, zupełnie niepotrzebna gleba :/. Do tego naciągnąłem plecy, stłukłem bok i wszystko mnie bolało. Brak rękawiczek też nie pomógł. Przedni hamulec do regulacji, pozbierałem się i chciałem zacząć jechać. Prędkość spadła znacznie, morale także nisko, bardzo nisko. Zabawne, pierwsze zdjęcia zrobiłem po tym jak rozwaliłem aparat, tak to bym go nawet chyba nie wyciągnął z tej kieszeni.... A od dawna zbierałem się żeby kupić sztywny pokrowiec za jakieś 10zł oO. Kurwa mać.

Wjechałem do Raciborza, okazało się że wcześniej źle pojechałem. I nie chciałem wracać się podobną drogą, Google Maps w łapę i szybko zmieniłem trasę - jedziemy na drogę 923. Staw sobie darowałem, humor miałem nienajlepszy. Podjechałem na stację po Colę i Snickersa bo byłem tylko na płatkach, które jadłem na śniadanie :P. Szybkie am i w drogę, także niezbyt szybko, nogi nagle się zmęczyły, plecy bolały. Walczyłem o średnią 31 ale nie było to wykonalne, zaczęły się kolejne częste interwały, podjazdy przed Rybnikiem też mnie trochę zniszczyły ;). Ale nie chciałem schodzić poniżej 30, oj nie. Walczyłem więc sobie i w Rybniku byłem z zapasem czasu mimo wszystko. Bez stawania skierowałem się na Gliwice. Jakoś zapamiętałem tą drogę jako bardziej "z górki"... A tu podjazd, zjazd, podjazd, zjazd... Trochę doskwierało udo, trochę ból stopy. Brakowało też przez cały dzień pulsometru, ale zepsułem w czasie wyjazdu w góry więc teraz jestem bez :/.
Z Rybnika wyjechałem już zmęczony, a wiedziałem że przede mną jeszcze kilka górek. Przed samymi Gliwicami mały kryzys, pierwszy tego dnia taki. Górka nad torami, na szczęście włączył się na iPodzie Showtek ;>. Głośność na maksa, ogłuszenie. Poczułem ciarki na całym ciele, samoczynnie spięły mi się mięśnie i górkę wziąłem szybciej niż jadąc po płaskim (choć tak mam często ;)), na absolutnego maksa, pod koniec drąc się w niebogłosy i strasząc tym rowerzyste jadącego w przeciwnym kierunku :P. Górka połknięta, na ustach uśmiech, palpitacja serca :). Po to się żyje, oooo tak.

Potem jeszcze podjazd na A4 w Gliwicach także bardzo ładnie łyknięty i jestem na Sikorniku 3 minuty przed czasem, z obronioną średnią 30,3 na 110km :)). Serce urosło. Sklep po wodę i colę i czekanie na umówione spotkanie.
Potem mała pętelka po Gliwicach, rozmowy i trip do domu. Po drodze jeszcze napad na Żabkę w celu kupienia mnóstwa jedzenia, które jem do teraz :P. W domu późno.
Dzień pozytywny, kilometraż z dupy ale miałem ochotę się ruszyć i tak się jakoś wybrałem. Nad jezioro Rybnickie, którego nawet nie zobaczyłem :D. Szkoda aparatu, no ale głupota boli. I uczy, miejmy nadzieję... A plecy mi ODPADAJĄ! :/ I dopiero teraz czuję wszystkie siniaki i obtarcia. Tak, gleby na szosie boooolą.
No i nie opaliłem śladu od opaski Livestronga, mimo wożenia jej na kierownicy :P. Ale słońca mało było, pod koniec nawet zimno mi trochę się zrobiło...

Profil:



No to mega dużo fotek :/ ->

Pole? I jakieś wzgórki. Waliło tam strasznie, jak w wielu miejscach tego dnia, tereny powodziowe. Mnóstwo zalanych miejsc (wciąż!), mnóstwo worków z piaskiem


Meridka. Ona zderzenie z glebą przeżyła idealnie ;)

Uff jak gorąco =)

Piątek, 11 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Po mieście
Nie mogłem się dziś zebrać na wyjście, gdy tylko myślałem o tym jak jest na zewnątrz gorąco, coraz mniejszą na wyjście tam miałem ochotę ;). Ale jednak :P. Lód do bidonu termicznego i w drogę. Bez plecaka, więc całkiem znośnie :). Choć gdy licznik pokazał wartość 44 stopni... umarłem :P. Dziś na spokojnie, co by udaru nie dostać ;). Bez kasku, bo bym się ugotował.

Do Gliwic do BikeAtelier, po czapkę Meridy : D. Bo jak być fanem, to być fanem! Potem na Sośnicę do jarq wziąć od Niego kulki na przymiarkę, potem do sklepu z łożyskami. I jeszcze na stację po lodowatego Cappy jabłkowego ;>. I do domu. I mokry cały jestem. I znów muszę wyjść, tyle że do sklepu :P.

Cześki

Czwartek, 10 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Do Gliwic samotnie, potem w towarzystwie nad Cześki. Po drodze Mac, z wyłączoną klimatyzacją! :P Bezsens. Na Cześkach czekała już ekipa. Trochę posiedzieliśmy dopóki nie zjadły nas komary :P.
Potem powrót Toszecką. Fajnie sie ją jedzie tylko na stojąco :P

I z Gliwic do domu. Ciepłoooo

Do Gliwic

Środa, 9 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Przejażdżki
Szybki bryk do Gliwic, słońca trochę i do Zabrza.

Przed Sośnicą średnia 38km/h : D. W Gliwicach już 31, bo dostałem ścianą w twarz :P. Za szybko sobie to wziąłem, trzeba odetchnąć od tego roweru :)

W drodze do Zabrza problemy z łańcuchem, dużo postojów

Opalanko

Wtorek, 8 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Decyzja o Żuberkach, o słoneczku, o spotkaniu się wreszcie. Na skate park, potem do Gosi na obiad, potem do domu :). Nie ma co opowiadać, kto był ten wie.

GORĄCO, prażąco, mokro, ŚMIESZNIE, smacznie ;)

To my - zjarańce :P


Michał plejboi :P


Nasze Rogaczki


Znów takie jakieś pedalskie te foto =P


Rock =P


Panthenol : D

Dąbrowa Górnicza

Poniedziałek, 7 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Z rana na pociąg i do Dąbrowy Górniczej w celach poznawczo-rekreacyjnych. Zmęczony, dobity fizycznie ledwo działającym fullem. Kilometrów niewiele, tempo także słabe. Ale ognisko i Żuberek, towarzystwo także wybitne. No i POGODA ;o

Powrót późnym wieczorem. A PKP dziękujemy za darmową podróż z Dąbrowy z rowerami :P. Lenistwo konduktorów mi się podoba :P

Towarzyszka


Jeziorko i ognisko :)


Kolejne jeziorko i wylegiwanie obok pedała :P


Ząbkowice. Wspomnienia ^^

mały Beskid Mały

Niedziela, 6 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Powrót do domu i jakieś 3h na serwis roweru ZALANEGO wodą i błotem... No to dajemy :P. Noc owocowała w ciekawe odkrycia. Przede wszystkim piasty, którą udało się zreanimować nowymi częściami. No i hamulce, które całkowicie zużyłem jak się okazało. Zarówno klocki jak i tarcze, makabra. A gdzie ja w niedzielę kupie klocki??? No i stówa do tyłu ;/. Z pomocą miał przyjść Decathlon w Bielsku-Białej. Zapakowaliśmy więc rowery na dach i w drogę.

W Bielsku 3 minuty po otwarciu wchodzę do sklepu, jako pierwszy klient :P. Podchodzę, szukam - SĄ! ...sztuk jeden. Szybka konsultacja i decyzja - biorę, jedziemy. Dojechaliśmy gdzieś pod kościół i tam zaczęliśmy się przebierać, zaczęło się też montowanie klocków. Tłoki zepchnięte maksymalnie, hamulce jeszcze bardziej zapowietrzone. Trochę to więc trwało. Tylnego hamulca brak. I..przedniego jak się okazało w sumie też :/. Siły hamowania prawie zero, tarcza też zmasakrowana więc niewiele z tego hamulca było, ledwo na asfalcie potrafiłem wyhamować. Ale ruszyliśmy, zaopetrzni w piwko bo żar z nieba lał się niesamowity (szkoda że w piątek tak nie było, i wcześniej - to bym więcej pojeździł i zaoszczędził na hamulcach : <). I jak to w tamtych okolicach - od razu stromy i długi podjazd :P. Morale spadało, tempo także. Za to potu ilości znaczne ;). Full jednak znów dawał popisy. Wszyscy byli ciekawi co będzie gdy zaczną się zjazdy :D.

Po podejściach i wdrapywaniach się - ot i nastał szczyt, Magurka jakaśtam bodajże :P. Ludu mnóstwo więc usunęliśmy się w bok. Dłuuugi odpoczynek ^^. W ogóle dzień ten nie zapowiadał się zbyt rowerowo ;). Bardziej chillout :D. A to z racji wspaniałej pogody, braku hamulców i kontuzji. Wspólna decyzja o odpuszczeniu nieco :).

Zaczął się zjazd, początkowo fajny, szybki, otwarte przestrzenie - mogłem sobie pozwolić bo nie trzeba było wyhamowywać. A później? Padła decyzja o czerwonym szlaku, szlaku, którym niecały rok temu podjeżdżałem i PCHAŁEM naprawdę sporo, stroooomo. Gdyby nie hamulce - byłby to raj. A tak? Zjazd polegał na ratowaniu się co sekundę, hamowaniu cały czas przodem, walka z tym, żeby się nie wywrócić i nie zabić. Wywroty były, glebka soczysta jedna także. Często hamowałem wjeżdżając w drzewo czy krzaki, inaczej się nie dało. Tarcza została absolutnie zagotowana, spalona, zjarana, ZJEBANA. Zgon i tyle :/. W Treśnie zaczęliśmy szukać lodów i miejsca na ognisko. Jednak z racji dużej ilości ludzi i braku dobrych miejsc przez podwyższony poziom wody, skierowaliśmy się wyżej w góry - asfaltem, podjazd non-stop. Tempo wolne, bo kontuzja Ani nie pozwalała na szaleństwa. Więc powolutku i z wyrzutami sumienia jechaliśmy do góry. Potem jednak soczysty zjazd po zielonym (?), gdzie znów można było ciut poszaleć. Ach gdyby mieć hamulce... Do samochodu i na grilla. A potem było wspaniale :).

A wnioski? Nigdy w życiu nie jechać w góry bez sprawnych hamulców, co to w ogóle kwa miało być :/. Ja rozumiem determinacja, ale to była czysta głupota... Avidy do renowacji.

Meridy na daszku


Push it! www.zbuta.pl :P


Pierwsze widoczki =P


Żubr występuje na Magurce


BLIZNY :P


Nowa forma zdjęć "z pozycji gały" ;)

Beskidy powodziowe

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Wyjazdy
Lało non-stop od kilku dni. Ostatnie dwa dni to ściana deszczu, dzień i noc. Dom podtopiony, samochodem ledwo dało się wyjechać... Ale full zapakowany na dachu, plecak pełen żarcia, głowa i serce pełne chęci do potopienia się! Atak rowerowy na Babią nie miał sensu, padło więc na tereny niedaleko Babiej ;). Szofer podwiózł do Skawicy i tam zaczęła się przygoda ;). Wystartowałem późno, zbieranie się i objazdy spowodowały, że na miejscu byłem jeszcze później. Szybko więc podpiąłem się do iPoda i pognałem. Tylko, że szlaku nie było tam, gdzie miał być :P. Stwierdziłem, że jakoś może do niego dojadę, cofać się nie było sensu. Wjechałem w rzeczkę. Woda po kostki, full dawał radę. Cały czas w dół, strumyk, błoto. Wyschnięte błoto, fałszywe błoto, chlup po piasty, noga w bok, chlup po kolano. Pierwszy szok. Woda była WSZĘDZIE. Już w Skawinie widzieliśmy falę powodziową w każdym małym strumyczku, u góry była masakra.

Ale nie było sensu się cofać, trzeba jechać w dół. Full zalany, to nurkowanie po piasty, to prowadzenie go z wodą po kolana, czasem wyżej. Zmartwiony już, minęła godzina chodzenia w wodzie, a szlaku nie ma, czas leci bez sensu, a przyjemności z jazdy w tym brak : <. Na szczęście spotkałem gdzieś w środku lasu jakiegoś wstawionego leśniczego :P.
"A pan tu skąd??!"
- z góry
"! Z NIEBA?!"
- ... z góry, strumieniem jechałem
"tym?"
- no..



Pokierował mnie w dół, lewą stroną bo prawa strona runęła do rzeki i zrobiło się urwisko. Poszedłem dalej. Fakt, zobaczyłem asfalt. Tylko, że dzieliła mnie od niego rzeka, cała brązowa i wzburzona, pełna wody która niedługo znów zaleje niżej położone miejscowości... Zdesperowany, bo cóż mi pozostało - wszedłem do rzeki i brodząc po pas w wodzie, walczyłem o przyczepność w butach SPD na kamerdolcach :P. Full dzielnie mnie wspierał, nurkując sobie pod wodą ;). Znalazłem jakieś wyjście na drugi brzeg i oto po godzinie męczarni i śmiechu, pod moimi kapciami 2.5 i 2.4 pojawił się asfalt :P. Zaczął się uphill żeby nadrobić to co straciłem. Napęd po tych kąpielach już działał słabo, niestety. Ale przynajmniej rower czysty :P.

Po podjeździe trafiłem wreszcie na szlak. Nic to jednak, bo każdy szlak to strumień, mniejszy lub większy. Jednak chłód strumienia w bucie był nawet pozytywny. Mokre miałem już wszystko, ale ciepło mi było i tak :). Udawałem się więc coraz wyżej i wyżej, ile tylko się dało w siodle. A dało się SPORO. To pierwszy wyjazd fullem w góry. Skok skręcony na 110mm, rower dostawał się WSZĘDZIE! Ograniczeniem były tylko moje umiejętności bądź kondycja :). No i czasami napęd :P.



I tak wyglądało to cały czas :). Wreszcie pierwsze widoczki, pierwsze postoje bo wcześniej całkowity ich brak, z braku czasu oczywiście. Pierwsze snickersy ;). Goniłem każde oznaczenia czasowe, czasem nawet o godzinę. Było więc bardzo pozytywnie, zacząłem odrabiać straty i przestawałem się powoli martwić o to, że złapie mnie zmrok i będę musiał uciekać na asfalty (których po drodze nie było, więc ;o). Potem już trochę zmęczony, trochę było pchania, wreszcie zaczęły się zjazdy. Początkowo siodełko pozostało tam gdzie było, potem już trzeba było spuścić. Full łykał wszystko, wybaczał sporo. Tylko hamulce powoli przestawały działać, cała droga w wodzie i błocie, grzane do granic możliwości. Co chwile swąd i dym. Pierwsza gleba, druga gleba, trzecia gleba. Takie niegroźne, ale jednak ;).

Trochę przed Przełęczą Krowiarki dziwne zgrzyty. Odezwała się piasta przednia, ta staaara piasta która już ze mną tyle wytrzymała ;). Musiałem rozebrać bo nie dało się jechać, szybki serwis w terenie, kilka kropel oleju do łańcucha, skręcenie i jazda dalej. Potem zaczęły hałasować oba hamulce - jak się później okazało, stopiły się metalowe trzymaczki klocków ;). W ogóle sporo się potopiło. Na Krowiarkach więc później niż myślałem, ale zdecydowałem się dojechać do Zubrzycy tak jak zakładałem - terenem. I tam zaczął się największy SYF tego dnia :P. Błoto głębokie, wszechobecne. Dobiło napęd, dobiło hamulce, dobiło mnie i moje ubranie :P. Na szczęście trochę było też wody więc nawet się umyłem. Do Zubrzycy z iPodem z baterią 2%, idealnie :). Rockowym uderzeniem wpadłem pod sklep w centrum, gdzie stałem się lokalną atrakcją, akompaniamentem były odgłosy z mojego roweru.

Piasta dobita, hamulców brak, przerzutki do chrzanu, suport ubity, amor zalany :P. Najgorsze hamulce. W domu okazało się, że klocków absolutne zero, hamowałem nie okładziną a tym co okładzinę trzyma na miejscu - czystym metalem... Obie tarcze generalnie do wyrzucenia, klocki też muszą być nowe. Następnego dnia w Tatry pieszo, potem powrót do domu i szykowanie się na góry - i wtedy to wszystko dopiero odkryłem, chwilę przed wyjazdem w góry na rower :/.

Ale był to jeden z najlepszych tripów w moim życiu :). Super przygoda i super dobicie sprzętu i użyszkodnika :D. Szkoda tylko, że aparat nie ponagrywał zbyt dużo, baterie padły, klapka zapchała się błotem itd... ;)

Fotki na Picasie

Przed :P


Reklama Continentala


Hala Krupowa po raz kolejny :)


Polica. Tym razem DUŻO mniej było tu prowadzenia czy pchania ;)


Refill


Kolejny najpiękniejszy zachód tego roku :))


Mrr


Bo błotko jest OK


Zapakowana na powrót