Beskidy powodziowe

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Wyjazdy
Lało non-stop od kilku dni. Ostatnie dwa dni to ściana deszczu, dzień i noc. Dom podtopiony, samochodem ledwo dało się wyjechać... Ale full zapakowany na dachu, plecak pełen żarcia, głowa i serce pełne chęci do potopienia się! Atak rowerowy na Babią nie miał sensu, padło więc na tereny niedaleko Babiej ;). Szofer podwiózł do Skawicy i tam zaczęła się przygoda ;). Wystartowałem późno, zbieranie się i objazdy spowodowały, że na miejscu byłem jeszcze później. Szybko więc podpiąłem się do iPoda i pognałem. Tylko, że szlaku nie było tam, gdzie miał być :P. Stwierdziłem, że jakoś może do niego dojadę, cofać się nie było sensu. Wjechałem w rzeczkę. Woda po kostki, full dawał radę. Cały czas w dół, strumyk, błoto. Wyschnięte błoto, fałszywe błoto, chlup po piasty, noga w bok, chlup po kolano. Pierwszy szok. Woda była WSZĘDZIE. Już w Skawinie widzieliśmy falę powodziową w każdym małym strumyczku, u góry była masakra.

Ale nie było sensu się cofać, trzeba jechać w dół. Full zalany, to nurkowanie po piasty, to prowadzenie go z wodą po kolana, czasem wyżej. Zmartwiony już, minęła godzina chodzenia w wodzie, a szlaku nie ma, czas leci bez sensu, a przyjemności z jazdy w tym brak : <. Na szczęście spotkałem gdzieś w środku lasu jakiegoś wstawionego leśniczego :P.
"A pan tu skąd??!"
- z góry
"! Z NIEBA?!"
- ... z góry, strumieniem jechałem
"tym?"
- no..



Pokierował mnie w dół, lewą stroną bo prawa strona runęła do rzeki i zrobiło się urwisko. Poszedłem dalej. Fakt, zobaczyłem asfalt. Tylko, że dzieliła mnie od niego rzeka, cała brązowa i wzburzona, pełna wody która niedługo znów zaleje niżej położone miejscowości... Zdesperowany, bo cóż mi pozostało - wszedłem do rzeki i brodząc po pas w wodzie, walczyłem o przyczepność w butach SPD na kamerdolcach :P. Full dzielnie mnie wspierał, nurkując sobie pod wodą ;). Znalazłem jakieś wyjście na drugi brzeg i oto po godzinie męczarni i śmiechu, pod moimi kapciami 2.5 i 2.4 pojawił się asfalt :P. Zaczął się uphill żeby nadrobić to co straciłem. Napęd po tych kąpielach już działał słabo, niestety. Ale przynajmniej rower czysty :P.

Po podjeździe trafiłem wreszcie na szlak. Nic to jednak, bo każdy szlak to strumień, mniejszy lub większy. Jednak chłód strumienia w bucie był nawet pozytywny. Mokre miałem już wszystko, ale ciepło mi było i tak :). Udawałem się więc coraz wyżej i wyżej, ile tylko się dało w siodle. A dało się SPORO. To pierwszy wyjazd fullem w góry. Skok skręcony na 110mm, rower dostawał się WSZĘDZIE! Ograniczeniem były tylko moje umiejętności bądź kondycja :). No i czasami napęd :P.



I tak wyglądało to cały czas :). Wreszcie pierwsze widoczki, pierwsze postoje bo wcześniej całkowity ich brak, z braku czasu oczywiście. Pierwsze snickersy ;). Goniłem każde oznaczenia czasowe, czasem nawet o godzinę. Było więc bardzo pozytywnie, zacząłem odrabiać straty i przestawałem się powoli martwić o to, że złapie mnie zmrok i będę musiał uciekać na asfalty (których po drodze nie było, więc ;o). Potem już trochę zmęczony, trochę było pchania, wreszcie zaczęły się zjazdy. Początkowo siodełko pozostało tam gdzie było, potem już trzeba było spuścić. Full łykał wszystko, wybaczał sporo. Tylko hamulce powoli przestawały działać, cała droga w wodzie i błocie, grzane do granic możliwości. Co chwile swąd i dym. Pierwsza gleba, druga gleba, trzecia gleba. Takie niegroźne, ale jednak ;).

Trochę przed Przełęczą Krowiarki dziwne zgrzyty. Odezwała się piasta przednia, ta staaara piasta która już ze mną tyle wytrzymała ;). Musiałem rozebrać bo nie dało się jechać, szybki serwis w terenie, kilka kropel oleju do łańcucha, skręcenie i jazda dalej. Potem zaczęły hałasować oba hamulce - jak się później okazało, stopiły się metalowe trzymaczki klocków ;). W ogóle sporo się potopiło. Na Krowiarkach więc później niż myślałem, ale zdecydowałem się dojechać do Zubrzycy tak jak zakładałem - terenem. I tam zaczął się największy SYF tego dnia :P. Błoto głębokie, wszechobecne. Dobiło napęd, dobiło hamulce, dobiło mnie i moje ubranie :P. Na szczęście trochę było też wody więc nawet się umyłem. Do Zubrzycy z iPodem z baterią 2%, idealnie :). Rockowym uderzeniem wpadłem pod sklep w centrum, gdzie stałem się lokalną atrakcją, akompaniamentem były odgłosy z mojego roweru.

Piasta dobita, hamulców brak, przerzutki do chrzanu, suport ubity, amor zalany :P. Najgorsze hamulce. W domu okazało się, że klocków absolutne zero, hamowałem nie okładziną a tym co okładzinę trzyma na miejscu - czystym metalem... Obie tarcze generalnie do wyrzucenia, klocki też muszą być nowe. Następnego dnia w Tatry pieszo, potem powrót do domu i szykowanie się na góry - i wtedy to wszystko dopiero odkryłem, chwilę przed wyjazdem w góry na rower :/.

Ale był to jeden z najlepszych tripów w moim życiu :). Super przygoda i super dobicie sprzętu i użyszkodnika :D. Szkoda tylko, że aparat nie ponagrywał zbyt dużo, baterie padły, klapka zapchała się błotem itd... ;)

Fotki na Picasie

Przed :P


Reklama Continentala


Hala Krupowa po raz kolejny :)


Polica. Tym razem DUŻO mniej było tu prowadzenia czy pchania ;)


Refill


Kolejny najpiękniejszy zachód tego roku :))


Mrr


Bo błotko jest OK


Zapakowana na powrót

Komentarze (3)

piekne zdjecie zachodu, cudna masa blotna na dupie (to na pewno bloto? ;p, w koncu troche cisnales pod gorke) no i legendarne zdjecie i filmik z nowa oponka w wodzie, dla mnie mastershot!

a to " z nieba!??" - slyszalem na zywo z odpowiednia wymowa i akcentowaniem, buahahahahahh :D - boskie, skoro z nieba :p

razor84 14:35 sobota, 12 czerwca 2010

Zdjęcie z zachodem ładne, a spływająca woda... też ładna :)

marysia 12:30 piątek, 11 czerwca 2010

Ale błotna masakra. Pozdro.

QRT30 14:29 czwartek, 10 czerwca 2010
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa dziec

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]