Po mieście

Wtorek, 9 listopada 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Po mieście
Do sklepów po prowiant itd na wyjazd, do tego bilet na ciuciu. A za 4 godzinki deptam do Kato na pociąg i w góry na trzy dni, na objazd sylwestrowo-krajoznawczy :P. Namiotu nie biorę, liczę na bacówki a jak nie to nocleg pod chmurką.

Halemba

Poniedziałek, 8 listopada 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Nocą, Przejażdżki
Na bajka dopiero po 18, w ciemnicy i deszczu. Planowałem małe rozruszanie nóg przed górami a przy okazji pojawiła się potrzeba zajrzenia do kumpla, więc trasa na Halembę i z lekką pętelką do domu. Nie było co dłużej jeździć bo ciemno wszędzie, mokro wszędzie.

W ogóle jazda spokojna bo się idzie zabić na tych dziurwaych drogach po ciemnoku :P. Cieplutko było przynajmniej.

Mapka strzelona bo chciałem zobaczyć czy są nowe ronda w Zabrzu, ale nie ma :P.

Gliwicka Masa Krytyczna

Piątek, 5 listopada 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Masa Krytyczna
Na Masę samotnie, na Kraku montowanie Ani nowych neonów na koło (zielone). Przejazd sympatyczny, temperatura nieprawdopodobna. Trasa skrócona więc szybko. Z racji kolana skrzyżowań nie zabezpieczałem.

Po Masie długie focenie grupy na Kraku, pożyczanie rowerów etc. Przejazd pierwszy raz w życiu na tandemie, drugi raz na Arturowej poziomce. Tym razem więcej miejsca więc sobie pozwoliłem ;). Nic dziwnego, że On tak na tym może zapierdalać :D. Oporów zero. Jeszcze szybki myk na crossie Mario.

Potem Lidl i after na Stadionie. Do domu spokojniejszym tempem, w towarzystwie ekipy zabrzańskiej, co by znów samemu nie wracać :P. Dla odmiany

Grupówka


Blokowanie siakiegoś blachosmroda, który się wrył


After. Obgadywania sylwestrowe

Poczta, biblioteka, zaczepka

Środa, 3 listopada 2010 · Komentarze(1)
Kolano wciąż boli podczas chodzenia, dziś miało być zatem tylko bryknięcie do biblioteki i na pocztę, podczas zbierania się do wyjścia zadzwonił Marcin i skutecznie zaczepił mnie też na Roga :P. Więc po załatwieniu osiadliśmy i pogadaliśmy co nieco, przy okazji mały ogień i do doma.

Niestety przerwa trwa, bo kolano rwie.

Miejscufa


Dmuchacz


Słoniacz

Test kolan

Niedziela, 31 października 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Przejażdżki
Pogoda taka że kurwica człowieka w domu strzela, więc bardzo intensywnie myślałem nad rowerem... Kolejne przejście przez garaż i widok uśmiechającej się krówki fullówki, której łapczywe łapki amorowe zdawały się mówić "weź mnie" i już jestem jej... Poszukiwanie dodatkowej motywacji u bracików, odpisuje Marcin, umawiamy się na "za chwilę" plus "tylko coś zjem". Tak chciałem lekko pokręcić sprawdzić kolano, bracik postanowił poobniżać sobie średnią razem ze mną ^_^

Na rowerze o niebo lepiej niż pieszo, pieszo utykam, na rowerze całkiem ok. Łydki porozciągane i ścięgna też bolą. Regeneracjo nadchodź :). Góry na bajku chyba jednak troszkę odłożę w czasie. A właśnie - są chętni? :P. Beskidy gdzieś, na dwa dni. Nocleg tym razem w schronisku.

W lasach kontakt z drugim klonem, Michał gdzieś bryka. Od tamtej pory już razem, kręcąc i gadając, wymieniając się ostatnimi przeżyciami :P. Krążenie krążenie, potem jeszcze wizyta na naszej hałdzi, inspekcja lokalna i przejazd przez bandy do centrum. Po drodze nowo otwarte rondo na bunkrach :). I lody, antyścianowce ;P

CIEPŁOOOOOOO.

Marcinowe foty:

Odganiając się od dziwnych much :P


I wkurwienie me/nasze na zlikwidowane przejście przez tory oO. Fakt, że nielegalne było, ale jedyne =P. To jeszcze nie koniec! :P


Inspekcja


I łabędzie karmione kamieniami :P

Babia Suka

Środa, 27 października 2010 · Komentarze(12)
Kategoria Pieszo
Dziś wyjątkowo, bo bez roweru ;). Przez Beskidy, dwa wejścia na Babią Górę w tym jedno nocne Percią Akademików na wschód słońca :)


Wcześnie rano wytoczyłem swój zacny kuper z domu, pooglądałem bezryj w lustrze w windzie i przeżyłem szok temperaturowy na dworze. Ciepło! Zwyczajowe dwie godziny snu przed wyjazdem odbijam w kiblu Katowice -> Węgierska Górka, gdzie ogrzewanie topi wszystko z czym się zetknie :P.

W Węgierskiej oczekuje i oczekuje na PKS-a do Żabnicy, którego jestem jedynym pasażerem :P. W Żabnicy śnieg, zaskoczenie. Wiedziałem że jest na szczycie Babiej na przykład, na podobnych wysokościach. Ale żeby tak nisko? Towarzyszył mi już do końca. Na Rysiankę zatem w śniegu, goniąc bo tempo było ustalane na szlaki czyste, a nocleg chciałem zaliczyć na Głuchaczkach.

Widoczki niesamowite, przez co sporo zdjęć. Na Rysiankę wpadam nie spotkawszy nikogo, właściciel schroniska jest w szoku gdyż nawet nie obudziłem psów :P. Zamawiam jajeczniczkę na boczku, odbywam dłuższą pogawędkę, wyjadam trochę swoich zapasów. Wyjście i kierunek na Trzy Kopce. Ciężko się idzie, śnieg nie jest ubity a pod nim czeka błoto i bajora, co chwilę wpadam w niespodzianki. Generalnie wymaga to wszystko dużo więcej wysiłku niż normalnie, niestety - bo czas goni i goni, postojów praktycznie brak. Na chwilę spowalnia także spotkanie śladów niedźwiedzia, który za drogę obrał sobie szlak turystyczny ;). Wreszcie jakieś ślady poza moimi :P. Tylko czemu znów ten misiek. Widziałem jedynego beskidzkiego już raz, w podobnych okolicach. Innym razem tylko usłyszałem i zmieniłem trasę ;). Tym razem skończyło się na śladach :P.

Mając bardzo do tyłu każdy z zadanych przez mapę czy strzałki PTTK czasów, docieram na Halę Miziową i wiem już, że Pilsko dziś nie ma sensu. Góra znana, a bardzo utrudni mi dotarcie do celu. Wchodzę więc do schroniska na drugą przerwę, tam także nikogo, tylko dwóch robotników kombinuje coś z dziwnym mega odkurzaczem :P. Wrzątek robi się samemu, korzystam więc z mega turbo czajnika i robię zapas herbaty do termosu.

Opuszczam schronisko, opuszczam rezerwat Pilsko i znaną trasą walę wciąż na wschód. Trasą masakryczną, zejście po poukrywanych kamieniach wypacza mi wszystkie mięśnie i stawy :P. Do tego coraz więcej błota, początkowo ukrytego pod śniegiem, potem już walającego się wszędzie. Zmęczony, z czasami ponownie w dupie. Przełęcz Glinne to szybkie spojrzenie na mapę i wspinanie się po nagłej i stromej ściane czerwonego szlaku rowerowego, później wciąż pod górkę i pod górkę... Szlak jest cudowny! Ale na rower, i w drugą stronę. Zapisane, koniecznie muszę tam zajrzeć! Wspinam się na Studenta :P, oceniam miejscówkę pod względem sylwestrowym i idę dalej. W połowie drogi z Beskidu Krzyżowskiego na Jaworzynę zapada powoli zmrok, obserwuję cudowny zachód słońca i wyciągam lampy. Pod górę idzie mi się już tragicznie, boli lewe kolano, boli prawe ścięgno. Pozaciągałem, poprzeciążałem. Schodzenie w śniegu zawsze męczyło, chyba że jest go dużo, wtedy jest więcej zabawy. Ale gdy się idzie na czas, to i tak...

W ciemnościach znaną drogą idzie się łatwo, tylko umysł jak nigdy wcześniej wytwarza dziwne schizy, co chwilę odpalam halogeny i rozglądam się za wytworami mojego umysłu. Dziwnie. Po dłużąąąąąąącym się zejściu dochodzę do bazy namiotowej, nie istniejącej poza sezonem oczywiście. Rozpalam od razu małe ognisko, z pomocą przychodzi moja spawara bo wszystko mokre ;). Kombinuję gdzie rozłożyć namiot, w końcu wybór pada na środek domku SKPB. Jem, suszę i po chwili wychodzę w towarzystwie telefonu na upragnione i trzymane do tej chwili niebo pełne gwiazd :). Ostatnim razem nie było tu tak piękne, pobiło Krawców Wierch, zdecydowanie. Choć towarzystwo też tu swoje widać robi

W nocy około -7 czy -10, sen przerywany jakoś bo niewygodnie. Schizów dostarcza ruszająca się folia w "oknie" :P. Rano dogrzanie palnikiem, herbatka i powolne zbieranie się. Zbyt wolne, niepotrzebnie marnuję czas. Posprzątanie po sobie i w drogę. Drogę ciężką, ścięgno od początku doskwiera, mimo smarowideł. Także lewe kolano. W ogóle to "tak jakoś" ;). Trawers przez Słowację, podziwianie kolejny raz infrastruktury sąsiadów (choć to co robią z Babią to potrafi niezłą kurwicę wywołać).

Z zielonego widać już Sukę :). Dlaczego Suką jest wyjaśnię po raz kolejny :P. Byłem na niej 18 razy, jak to podczas któregoś podejścia podliczyłem. Za każdym razem trafiałem na złą pogodę, widoczność. Ileż to razy stawało się na Markowych w idealnej pogodzie, podchodziło i pojawiało na szczycie w dupnej chmurze :P. A po zejściu do Markowych znów czyste niebo. Ile to razy przejeżdżałem obok samochodem, pociągiem, na rowerze - gdy nie mogłem na nią wejśc, a była czyściutka? Ba, kulminacyjnym punktem była obecność na Małej Babiej z ekipą, widząc Sukę bezchmurną, dostępną na wyciągnięcie ręki i...skierowanie się do schroniska, bo w końcu szło się razem heh :). Zawsze jej się udawało, zawsze widoczność ograniczała się do jakichś 50-100 metrów. A tutaj widzę ją, bez chmur już drugi dzień :). Mozolne podejście na Małą Babią zatem, kolano zaczeło mieć dość. Na szczycie zachwyt, większy nawet niż po wejsciu na Diablak. Bo wiedziałem już, że będzie moja :D.

Wspinaczka na Królową Niepogód to spotkanie pierwszych dwóch osób mojego wyjazdu. A na szczycie prawie bezwietrznie. Widok na Tatry, Gorce, Beskidy, Zabrze, Warszawe, Biegun Północny i pieron wie gdzie jeszcze =D. Wniebowzięty - dosłownie. Herbatka, fotki, telefon i zejście tą samą drogą, a w zasadzie półzjazd. Choć i tak schodziło się łatwiej, wchodzenie po świeżym dość śniegu przykrywającym niewidoczne skały nie jest fajne. Z przełęczy powoli do schroniska, utykając już. Nówka, pierwszy raz widziane :). Stare uwielbiałem, to było moje pierwsze schronisko. Ale trzeba przyznać, że nowe też mi się podoba. Dali radę ;>. Tylko te ceny...
Wieloosobowy pokój oczywiście, choć byłem w nim sam :P. Schronisko puste tak jak szlaki.

Schabowy na kolację, do tego Rogacz i szybki sen :). Pobudka chwilę po 3 w nocy. Organizm nie dał rady się zregenerować, stopy bola, ścięgno boli, kolano boli. Kuleję. Zbieram się i wychodzę po 4, zakładając wolne przejście. Szlakowo 1,5h. Światła nie zabraknie, imprezę sponsoruje DX :P. Kuśtykając i poznając tak bardzo znaną trasę na nowo, dochodzę do momentu gdzie widać już tą Dużą Sukę na tle gwiaździstego nieba :). Stromo już, choć raki wciąż w plecaku. Dopiero gdy dochodzę do urwiska lądują na nogach. I tak oto zaczyna się wchodzenie po śliskiej ściance. Śnieg nie nadaje się do podparcia, trzeba wbijać się w lód bądź glebę, inaczej noga zjeżdża. A jest gdzie zjechać :P.

nax normalnie stroniący od łańcuchów i obierający zawsze inną drogę tym razem przytula się do nich ;>. Zresztą w ogóle przekonany byłem że jest ich dużo za mało :P. Jak na takie warunki to żadną przesadą nie byłby czekan. Filmowo nawet, dwa razy zawisłem i nie miałem pomysłu gdzie dać nogę lub czego się złapać. Raz zjechałem bo nie sprawdziłem czy dobrze wbiłem rak, z pośpiechu. Zjechałem niegroźnie, choć czasami po moich krokach w dół szła lawina. Przestałem się dziwić dlaczego zamykają ten szlak na zimę... Całkowicie zmienił swe oblicze. A brak widoczności to sam nie wiem czy plus czy minus ;) spadającemu w dół ciału zapewne nie robi to różnicy.

Końcowe metry to już pełny ubiór, wliczając także maskę. Wiało dość, choć bardzo słabo jak na Babią. Tylko z północnego-zachodu na szczęście :). Na szczycie okrzyk triumfu mający przerazić chyba okoliczne miski :P. Rozłożenie karimaty i przygotowanie się do czyhania na wschód. Wejście zajęło mi o dziwo tylko 25minut więcej niż zakładają obliczenia szlakowe. Heh. A łatwo nie było.

Otworzyłem tachane na górę piwko w celu focenia i delektowania się smakiem Rogacza na mojej ulubionej górze, na której jestem dwudziesty raz i drugi raz w życiu mam dobrą pogodę :). Chciałem wpisać się do księgi (także po raz pierwszy), ale zamarzła :P. Ja sączyłem zaś najbardziej wmuszane piwo w moim życiu :D. Ale focie były! Zresztą zdjęc narobiłem w cholerę, gdy kulka zaczęła się wyłaniać :). Drugi raz od pozbycia się Nikona zatęskniłem za nim ;). No, powiedzmy że drugi... ;).

Nieudana próba zagotowania wody, herbaty, danie instant i powolne zbieranie się na dalszą drogę, tylko jeszcze ogrzać paluchy :P. Czerwony szlak do Krowiarek jest genialny widokowo. Tylko tego dnia był makabrą. Odcinek 50minutowy szedłem dwie godziny, a to i tak nie był tego dnia rekord. Ledwo chodziłem, schodzenie po stopniach skalnych czy tych pierd...... schodkach było makabrą. Generalnie martwiłem się czy ja w ogóle dojde do tej Zawoi. Zminiłem oczywiście plany na zejście tylko do Krowiarek i stamtąd na asfalt i do Zawoi. Tylko że nawet ten minimalistyczny plan wydawał się bardzo trudny do zrealizowania. I ten uciekający czas... PKS o 14.30.

Nie miała tego dnia końca rzeka czerwieni i moja skrzywiona z bólu twarz. Co pewien czas posklinałem też na debili, którzy układają w górach schody. Od zawsze kurewstwa nienawidziłem, zwłaszcza przy schodzeniu. A co dopiero gdy się ledwo chodzi. Krowiarki osiągnięte zostały z grymasem na twarzy. Następnie niebieski dochodzący do asfaltu. Złudne naxa nadzieje, że na nim będzie się łatwiej kuśtykało... Krok za kroczkiem bliżej celu ale też bliżej skręcenia byle gdzie w las i rozbicia namiotu... Każdy krok to ból, nie sądziłem że kolano może w ogóle tak boleć. Uczucie obcierania kości o kość, wilgoci. Brr... Po pewnym czasie aby iśc dalej musiałem sobie nóż w ręke wbijać, bo nie potrafiłem już stawiać kroków :/.

W głębi duszy błagałem, żeby bus do Katowic jechał też z Zawoi Policzne, bo celem głównym było centrum. I kolejna udana rzecz tego wyjazdu... BYYYYYŁ! Zgon na przystanku, nie wiedziałem co począć z tą nogą bo w każdej pozycji bolała. I tak oto czekałem na PKS-a wyżerając zapasy. Przed odjazdem 35-metrowa wycieczka do sklepu, która okazała się katorgą :P. No makabra. W PKS-ie też szukanie pozycji. W Zabrzu jeszcze dokuśtykanie do domu i wreszcie koniec. Nie wierzyłem w to kilka godzin wcześniej, krzycząc z bólu pośrodku lasu ;). A w nocy? Budziłem się co jakiś czas przerażony, śniły mi się koszmary - wspomnienia zejścia z Babiej Góry... To się nazywa zniszczyć organizm ;).

Podsumowanie:
53km drogi
~3000m przewyższenia
10-12godzin w drodze dziennie
2 niezapomniane widoki, oczekiwane przez tyle lat i tyyyle wejść :). Mam Cię, Suko! =D

Fot kilka, wszystkie na Picasie

Zimowe klimaty w drodze na Rysiankę :)


Rzut oka na Babią :) Naładowanie akumów


A tak się pije, gdy chwilę przed wyjazdem rozwaliło się bukłak :P


TAAAAAAAAAAK! :D MOJA MOJA MOJA MOJA


I upragniony widok z Babiej :)


I w drugą stronę. I w każdą stronę, której tylko zapragnę =) mrr.


Dzień trzeci, Perć. W drodzę na wschód :)


Relaks w oczekiwaniu na słońce. Nic tylko leżeć i patrzeć :)


Ot i kuleczka! :D


Musiał tam być ze mną ^^


Mieć w garści :)


I Tatry. I mgła. I w ogóle

Jura Krakowska

Niedziela, 24 października 2010 · Komentarze(6)
Kategoria Wyjazdy
6 rano, dworzec PKP Zabrze. Światło i huk - nax zjeżdża na peron, budząc zmęczonych, czekających na pociąg kljętów naszego państwowego przewoźnika :P. Po bilet i oczekiwanie cóż to podjedzie. Podjechał niestety SPOT, więc znów celowanie w wieszak (zwłaszcza, że na kołach masowe neony ;)). Na szczęście w Kato przesiadka, podstawił się kibel, więc już wszystko w normie :P. Tylko ogrzewanie przeszkadzało, bo od wyjścia z domu stwierdziliśmy z Anią zgodnie - CIEPŁOOOO.

Dwie godzinki z hakiem drogi i wysiadamy w Krzeszowicach, gdzie nagle odczuwamy, że pizga :P. Widać nie wszędzie jest tak ciepło jak u nas. Bankomat i start, podjazd asfaltem, co ja i krówka fullówka wręcz ubóstwiamy... Wjechaliśmy w jakieś cieplejsze obszary więc kurtka do plecaka, i dalej gonić Anię. Krzyż woła "czemu wychodziłeś z łóżkaaaaa!!!" i boli, bo taki podjazd na start nie jest miły :P.

Potem w teren i po szukaniu szlaków zjazd w dolince, bardzo fajny. Jak to jesienią - wszystko pokryte liśćmi, więc gdzieś pod koniec dostałęm patongiem po kostce i piszczeli, przymusowe awaryjne hamowanie i poskręcanie się z bólu :P. Dalej znów bryknięcie asfaltem w teren.

Podjazdów trochę było, takie interwałowe górko-pagórki. Strome czasem, bo to takie cycki nagle wyrastające z ziemi :P. Zjazdy jakby łagodniejsze, miejscami stromo i ciekawiej, tylko że zakręty i "minibandy" na małych prędkościach bo opony jechały jak po lodzie. Wziąłbym laćki ale kto by wtedy podjeżdżał na tych asfaltach :P. Małe ciśnienia ale i tak na liściach nie miało to znaczenia. Dlatego z wyjazdem w góry trochę teraz jeszcze poczekam, jak co roku :)

Druga część dnia z masą błota w lewym bucie, bo trafiłem na przeprawę :P. Tak więc kuśtykając jedną nogą (druga wpięta), pokonałem jakoś te bagna :P. I te miłę dźwięki "chlup" "wwwlup", "chlup" "wwlup" :P. I o dziwo neony przeżyły tą kąpiel ;)

Po drodze dłuższy postój na łączce bo słońce grzało jak w lato, a było coś po 10. W krótkim rękawku myśleliśmy sobie o Śląsku, któy podobno tego dnia słońca zbyt dużo nie widział :P. Pod koniec dnia przed pociągiem jeszcze ognisko w lasku nad kamieniołomem, kiełbaski itd i potem dojazd do Krzeszowic, po ciemku. Krótkie te dni, chłolera.

I pykło 5000 :). Całkiem ok jak to, że nie mogę jeździć na rowerze... :P. nax pozdrawia ortopedów. Do niezobaczenia, mam nadzieję.

Wszystkie fotki na Picassie


Zwyczajowo, fota rowerowo-pociągowa ;>. Wyśmiana przez towarzyszkę :P ale to przecież tradycja!


Kamieniołom, na szczycie którego później zapłonęło ognisko


Łańcuszki


Czasem polami, szukając znikającego szlaku


Dzięciołęłło


IIIIIHAAAAA =D


Wszechobecne biedronki. W wydaniach dziwnych: bez kropków albo z białymi ryjkami :P


Burzy mi zdjęcie to równowagę


Chlup.

Masa Bytom

Piątek, 22 października 2010 · Komentarze(3)
Wyjątkowo wybrałem się na Masę do Bytomia. Dojazd z ekipą z Gliwic, pogaduchy. Po drodze dogoniliśmy Maciusia, który ma chorą nóżkę i nie może zapierdalać : (. Spooonio Maciuś, będziesz jeszcze zapierdalał! :P

Tak więc spokojnym tempem do Bytomia gdzie za sprawą mega wczesnych wyjazdów kolumny z Gliwic byliśmy mega wcześnie. Poczekaliśmy na wszystkich i pojechaliśmy. Nie wiem ile osób (choć ta idiotyczna bramka była, więc na pewno ktoś to tam liczył), nie wiem jaka trasa, jak to w Bytomiu. Mineło całkiem szybko, jak na Bytom. Po drodze gadki głównie z Młodym i Mychą.

Zjechaliśmy na jakieś kąpielisko na mały i krótki after z grochówą i ogniskiem. Pozbieraliśmy pogubioną ekipę i powrót, tym razem trafiało się szybciej. I pewnie z tego powodu wszyscy przede mną coś gubili a moje Avidy rozgrzewały się do czerwoności, gdy ja próbowałem tego nie przejechać :P.

Rower średnio czysty, yeah - udało się. A z temperaturą było jakoś ok, dobrze że wstrzymuję się jeszcze z warstwami :]

Grupówa. Pomarańczka gdzieś po prawej


Z Muodym : ** (i Anią obok =P)


AAAAAAfter. Grzanie.

Południe terenowo

Czwartek, 21 października 2010 · Komentarze(5)
Kategoria Wyjazdy
Popołudniem wyjście i kierunek "gdzieś na południe". Park Leśny, na hałdę. Tam kilka razy po bandzie, hopkach. Raz o mało nie straciłem zębów bo rozpędzony prawie wjechałem na nową hopę ;). Ja się ledwo naumiałem na tych normalnych latać a tu takiego kolosa postawili... :P.

Dalej kolejny uphill na kolejną hałdę, tym razem tą przy A4, dziś widok taki sobie bo niebo było wtedy zachmurzone. Dalej na Makoszowy, stamtąd w tereny zalewowe, gdzie niedawno jeszcze stała woda. Zresztą wody do dziś tam sporo, potworzyły się jeziora. Krążeeeenieee po Lasach Makoszowskich, rundka za rundką. Potem odwiedziny składowiska miału i innego syfu przy Kłodnicy, wzdłuż Kłodnicy dłuższy trip. Po wertepach jakichś, pokazać damperowi po co siedzi w tej ramie :P. W ogóle dziś dostawał w dupę.

Potem przeciąwszy Paderewskiego na hałdę przy hurtowni, tam jakieś roboty więc objazdem. Znów kilka wjazdów na górę/wprowadzeń/wniesień i zjazdów, jeden nawet nagrałem. Choć w cholerę tam kamerdolców, lepszy zjazd znalazłem niestety potem :P. Zresztą jakaś terenówka próbowała swych sił, za kierownicą młoda kobieta kierowana przez (podejrzewam) swego chłopa :P. A z tyłu na pace przerażony pies ;>. Zjazd i kawałek asfaltem do wjazdu znów w las, tam objazd terenów do Wiosennej. Z Kończyc na Makoszowy żeby wracać terenem, Park Leśny. Przez nowe rondo (już wyasfaltowane) do domu.

Szyyybko, faajnie. Fajna pętelka w sumie ;>. Zwłaszcza na zimę. Kilka terenów odwiedziłem, gdzie za bajtla baliśmy się wchodzić :P. I pewnie nie bez powodu skoro dziś też gonili. Ale pozmieniało się sporo... Miała być potem jeszcze Halemba i okolice, ale czas gonił i trzeba było wracać. Zresztą ciemno się robi szybko, a moja illuminacja nie była ładowana ;)

Na szczęście mimo obaw błota dziś niewiele, czasem tylko fragmenty. Omijałem, przyznaję =D. Ledwo rower umyłem więc do niedzieli chciałbym go nie upierdzielić :). Czy wyjdzie czas pokaże :P.
Chłodno trochę gdy wiało, ale mało warstw. Tylko wiatr spory, często prosto w ryjek


Hałdzia przy aczwórce


Jesienią Merida podchodzi bardziej


Żółtki. W żółtych okularach to dopiero magicznie wyglądają :D


Między Kłodnicą a lasami


Kamerdolcowy zjazd


Porwane tamy i tym podobne, pamiątki po powodzi



I wsio

Serwisik

Środa, 20 października 2010 · Komentarze(0)
Miał być rower po uczelni ale zanim go doprowadziłem do stanu używania to prawie wieczór był, a że ciuchy rowerowe wszystkie mokre, to tak dojazdowo po cywilnemu, trochę w towarzystwie (pieszym : <). Ciepłoo :)

Ale Merida się świeci =) Miła odmiana.