Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:731.00 km (w terenie 165.00 km; 22.57%)
Czas w ruchu:36:27
Średnia prędkość:20.05 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:980 m
Maks. tętno maksymalne:192 (96 %)
Suma kalorii:3480 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:40.61 km i 2h 01m
Więcej statystyk

Szosa - pierwszy wyjazd, testy

Sobota, 15 maja 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Nocą, Po mieście
Złożona i od razu wyjazd ;). Jeszcze na korbie z fulla, bo miałem problemy z suportem, muszę kupić nowy. I ściągacz itd.
I wciąż bez hamulca z tyłu, trzeba zrobić jakoś adapter z koła 26" na 28" (no chyba że jakiś sponsor mi kupi gotowy adapter Mavica za 110zł =P). Booster + piwoty i spawarka, myślę że da radę ;).

A testowo w deszczu do Gosi, na parapetówkę na chwilę. Łańcuch za długi, biegi w dupie, stery się rozsterowały ;). I strach jechać tylko z przednim hamulcem. Ale poza tym magia :P.

Powrót do domu i odłożenie szosy na późniejsze poprawki.

Hałdy

Sobota, 15 maja 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Przejażdżki
Szybko i fajnie na hałdy :). Spotkanie na Sośnicy z Anią i w las. Tylko omijając to zasrane jezioro : D. Ledwo zdążyły mi ciuchy wyschnąć... Na hałdach chillout, niewiele jazdy ;).
Potem nad jeziorko, potem hałda, potem podjazd (i niszczenie szprych rozregulowaną przerzutką ;)), zjazd(y). Ach.
I Słońce było ;)

PS. I kapeć na Explorerze oczywiście też =P. Dwie dziury ;o. Ale nawet dało sie jechać. Opona definitywnie do wymiany, cała już podziurawiona...


Głupio wygląda bez tego koła =p


Towarzyszka


Zielononóżka


Fullówka =p


Tak, tu znów bałem się o swoją nerkę =P

Igry #2

Piątek, 14 maja 2010 · Komentarze(1)
IGRY dzień drugi. To w ogóle jest dziwny rok, dziwne Igry, Juwenalia też dziwne pewnie będą. Krótkie a emocjonujące, jakoś tak nie ma tego szału wokół nich. Ale pozytywne strasznie :). Jedne z lepszych.
A drugi dzień tym bardziej - na Igry postanowiłem jechać bajkiem, wpierw jednak kręcenie z Anią. Jakieś dziwne hałdy i kojące widokowo polany, o których tyle się naczytałem i nawyobrażałem, że zamiast sam się napawać, patrzyłem jak napawa się ktoś, kto je "znalazł" ;).

Błotka trochę, nawet sporo. W sumie tak, sporo =P. Zmęczony byłem jakoś, w sumie poprzedniego dnia alkohol, więc nic dziwnego. Ale w ogóle! Umówiliśmy się na Kraku i z racji znów spóźnionego wyjścia, znów poprawiłem średnią na Krakowski na fullu :D. A potem umarłem ;).
Ale po kolei. Powrót na Sikornik dziwnymi trasami, znów bałem się o moją nerkę =P. Na Sikorniku obserwowaliśmy zalety bezprzewodowych liczników :>. Aniowy odmierzał nawet 100km/h, wówczas gdy Ona kupowała sobie piwo :P. Ja woziłem w plecaku z Zabrza. Nigdy w życiu wirelessa!

Na polach ekipa z poprzedniego dnia, rozrośnięta :). Mnóstwo śmiechu, Żuberki, tańce, grzanie siebie nawzajem. Nie ma co opowiadać bo jak to Igry :). Zwinęliśmy się po wypiciu, Ania odprowadzona na Sikornik a ja pognałem do Zabrza terenem. Oczywiście czasy powodziowe, więc na Sośnicy nagle przywitało mnie jezioro w środku lasu... Wjechałem, a co oO. A potem musiałem z siodełka wstawać żeby telefonu nie zamoczyć, bo woda była już pod siodełkiem... Cały Mokry, Merida po totalnej kąpieli. O jeb. Nawet nie wiem jak przez to przejechałem...

Śmiechu było sporo, choć zagłuszała go muzyka ;). Potem strzała do domu (choć z moimi błotnymi odgłosami to raczej innego słowa powinienem użyć) bo przede mną była jak się okazało długa i przyjemna noc ;)

A zdjęcia po powrocie przez las: na Picasie

Powitania na lotnisku :)


Błotna Merida


EKIPA! :)


Wspólne grzanie zmarzłych ludziów


Od góry


Od dołu ;)


Bo było zimno, dlatego jak stwierdziłem tak zrobiłem: trzeba się ROZEBRAĆ! Wtedy od razu jest cieplej ;). Poza tym chwalimy się nową koszulką ;)


A braciki podążyły moim przykładem, i miałem rację? :D


Czołówkowy joł


SUIT UP!

Chudów

Niedziela, 9 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Żubrzyk, Wyjazdy
Padła na forum propozycja wyjazdu na jakiś pokaz najstarszego roweru świata w Chudowie. Na ognisku uzgodniliśmy, że ekipka zbiera się całkiem rozsądna. I tak też się stało.
Względnie rano wstaliśmy, niektórzy z cięższą głową, niektórzy zdrowsi :P. Ja musiałem najpierw dojechać do Gliwic na Kraka, bo tam się ustawiliśmy. Oczywiście wyszedłem za późno i musiałem gonić. I oczywiście Murphy nie śpi - po drodze złapałem laćka :P. Ale tak to jest jak się wozi z tyłu cały czas tego zjechanego na slicka Explorera ;). Spóźniony wpadłem zatem do Gliwic z rekordową na fulla średnią 27,2 =P.

Wyjazd. Szybko, średnio, wolno. Jak to w grupce. Prowadzony na lotnisko, polami, na Bojków (?) i inne nieznane mi tereny =P. Znów bałem się o swoją nerkę. Zwłaszcza, że podejrzana Ania była w pobliżu... A te pazury to różną krzywdę mogą zrobić ;>. Swoją drogą zastanawiający tego dnia był ślad po wbiciu paznokcia w moją dłoń :P. Żadna się nie przyznała.

Za Bojkowem (?) ejpok narzucił lepsze tempo i wyrwała się czteroosobowa ucieczka :). O dziwo daliśmy z fullem radę ;). W Chudowie czekanie na ogon i wjazd na teren zamkowy. Okazało się, że zawitał Paweł i reszta załogi rowerowego z Wolności :). Przybita piątka i szukaliśmy miejsca żeby odpocząć. Odpoczęliśmy 15 sekund i pojechaliśmy zobaczyć co, gdzie i jak. I co się okazuje? Jest także drugi sklep rowerowy z Zabrza :P. Znany dalej jako "najgorszy sklep rowerowy w Zabrzu" a.k.a. "omijaj z daleka" a.k.a. "Kopacki". Zjawili się z wystawą i mega promocją 10%, co przy Ich cenach nadal stanowi cenę o 40% za wysoką. Na zamek chcieliśmy się bryknąć i zobaczyć najstarszy rower świata, ale ten okazał się płatny 5zł =P. Darowaliśmy sobie zatem cel naszej wyprawy :D. Wystarczył nam jakiś drewniany coś, który pewien ktoś nawet wprawił w ruch ;O.

Potem klapnęliśmy. Niektórzy chcieli kupować piwo, aaaale... padł pomysł ogniska =P. Nie chwaląc się, mój pomysł bo z premedytacją wziąłem z domu wszystkie potrzebne doń rzeczy ;). Posiedzieliśmy, pooglądaliśmy trial, labirynty itd. Potem kierunek - sklep, na szczęście okolice kojarzyłem i jadłodalnię ową wskazałem :). Wykupiliśmy cały zapas kiełbasek i napoje wyskokowe, kobieta chyba miała utarg życia =P. Wskazałem lasek i udaliśmy się tam celem rozpalania i konsumpcji. Daro wybrał łączkę przy strumyczku :P. Ale jak się okazało był też gratis (znów dzięki Murphy!) - komary :P. Które jak wiadomo uwielbiają mnie bardziej niż szosowcy uwielbiają karbon. Zaczęliśmy gromadzić niezbędne patyki i inne materiały łatwopalne. W międzyczasie zachęcany od dawna do olania wyścigu F1 Marcin, stawił się na Chudowie, pojechałem więc po naszą zagubioną owieczkę. Po drodze minąłem zadowolonego z mojej aktywności fizycznej nauczyciela WF-u z LO =P, odebrałem Razorka i skierowałem Go do sklepu po prowiant. Utarg życia zatem pobity =P. Wracając oczywiście się zagadaliśmy i zdołałem pomylić trasę ;). Ale po chwili trafiliśmy na polankę, gdzie czekało na nas na szczęście już...??!?! nie rozpalone ognisko... =P. Brudni od błotka wzięliśmy się za szybkie rozpalenie.

Następnie nastąpiły kiełbaski, browarki, rozmówki. Przyjechał też ejpok i Gary. Po długim posiedzeniu czas był na zbieranie się do domów. "Zabrze" zostało aby gasić płomienie, w końcu i tak praktycznie od razu byśmy się rozstali z ekipą gliwicką. Ogień jak zwykle zabezpieczony, profesjonalnie dogaszony. Zmiana szkieł, montaż oświetlenia i w drogę!

Tempo nawet ok, znów genialne zmiany z Marcinem, choć jako full generalnie raczej się nie bawię w tworzenie tunelu, bo ciężko się jeździ i bez tego =P. Kilka podjazdó na Paniówkach dało w kość, miałem dość. Nie ma to jak dobry rym. Potem na Kończycach na nastepnym podjeździe strzeliło kolano :/. Na szczęście w okolicach takich..normalnych, gdzie czasem po prostu coś strzeli. Żadnego związku z moim urazem, uff. Po chwili rozgrzewania pedałowaniem z dużą kadencją było OK. Jeszcze do bracików zobaczyć czym to się tak rajcują - CRYSIS :P. Choć my z Marcinem usypialiśmy, trzeba było Panów podlać Żubrem :P.
Później spokojnie (chociaż tempem szybkim :P) dojechałem do domu zaliczywszy wspaniały dzień, za co podziękowania dla ekipy :).

Fotki na Picasie

Przerwa na serwis, zebranie grupki. Po prawej nasze ulubione zielone nóżki


A reszta jeszcze ciśnie


Rowerowo


Lewiatan i jego kiełbaski Twoimi przyjaciółmi!


Przyjazd znajdywaczaMarcina


Nie ma to jak trochę błota <3


Czaduuu


Dymu?


SŁOŃCA! Po wczorajszym ognisku mieliśmy naprawdę nań ochotę :). Fuck You, Murphy!


Fotka kończąca :P

Ognisko GMK

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Żubrzyk
Na dworze ulewa, nawet burza. Leje i leje i nie chce przestać. Ale ekipa gliwickiej Masy umówiona na ognisko, więc jak to burza bez ogniska?! =P
Spotkanie na Sikorniku, czekanie prawie dwie godziny na spóźnialskich (w tym na mnie :P) i na to, aż przestanie padać ;). Nie przestało. Więc wiata na przystanku w Sikorniku stała się miejscem pierwszego Żubra i pierwszego ogniska ;)

Następnie wiara tchnięta wiarą w Aniowego grilla ruszyła w kierunku pól sikornickich. Gdzie szliśmy wiedzieli tylko Ci, którzy wiedzieli, reszta ślizgała się i zatapiała w napotkanym po drodze błocie nie wiedząc czy w ogóle gdzieś dojdzie =P. Ja np. myślałem, że towarzysząca mi w łapaniu równowagi na slickowych podeszwach Ania, chce mi najzwyczajniej w świecie buchnąć nerkę. Ale jak się okazało - naprawdęza górami i lasami jest jakiś plejs na ognisko =P.

Stanęli, otoczyli rozłożonego przez Marcina grilla i pootwierali przytaszczone browareczki. Kapało wciąż całkiem całkiem, ale to nic w porównaniu do wcześniejszych ulew ;). Morale zatem wysokie, zwłaszcza że w grillu pojawił się ŁOGIEŃ! Zachęceni widokiem, trzej Panowie Ognia postanowili iść i zbierać mokre gałęzie aby wykazać się swoimi umiejętnościami i rozpalić to zasrane ognisko, na które się umówiliśmy :P. Bo co tam ten grill...
Jednak grill okazał się pomocny, więc po sesji dmuchania i chuchania patole płonęły aż nazbyt. Zapadał zmrok i ognisko dodało naszemu spotkaniu czaru, czaru dodał także Tori, który sam sobie dolał do gardła procentowego czaru :P. Jak nas czarował wiedzą tylko obecni i niech tak pozostanie :D. Albowiem jest to postać słynna na tyle, iż powinna mówić tylko i wyłącznie sama za siebie!

Kiedy to my dokładaliśmy w najlepsze patole do ognia, pewne PANIE postanowiły pójść przez pole i wspomóc nas trochę, taszcząc ze sobą drzewo =P. Tak więc łogniom nie było końca. Nastąpił jednak początek jeszcze głupszych rozmów i głupich fot ;).

Po dłuugim czasie skierowano się na Sikornik i odprowadzano kogo tylko można :). Następnie w ekipie braciki + Marek w autobusie o elitarnym numerze 32 nastąpiła decyzja o afterze. Który obfitował w rozmowy o związkach, dzieciach i.. w Żubry też obfitował :P. Dopiero wtedy można było oddalić się w kierunku domów. Alleluja, kolejne łognisko na liście!

A kmy dodane, bo jechałem obok innych na rowerze Garego, z czego moje stopy nie były zadowolone ;) - półbuty vs. ubijaki :D.

Fotki: na Picasie

Impreza pod wiatą =P


Tori rozpala pierwszy łogień ;)


Chuchacze ognia


Chuchacze OGNIAAAA


Ekypa w całej okazałości. Dupa psa i krzok: gratis =P


To jedno z mniej głupich zdjęć :P


Błotna droga w dół


32


Zabrze: afterek time!

Masa Krytyczna Gliwice

Piątek, 7 maja 2010 · Komentarze(6)
Najpierw oczekiwanie Cuska w domu. Był wcześniej więc nawet nie zdążyłem wyprasować stroju specjalnego :P. Ubrałem się i pojechaliśmy na Mikulczyce odebrać Jego allegrowe zakupy. W drodze powrotnej do bracików, zahaczyć Marcina. Jeszcze jedli więc trochę odetchnęliśmy, wody się napiliśmy, młodego nauczyliśmy zmniejszać zdjęcia =P. Michał został sam bo czekał na Sandrę i Maćka, miał jechać z Nimi trochę później. My pognaliśmy do mnie przebrać się.
Szybkie przebranie się, prasowanie, przystrajanie rowerów maskotkami i byliśmy gotowi do drogi =P. Operacja winda, operacja pompowanie i dowiedzieliśmy się, że Michał jedzie jednak sam, więc postanowiliśmy na Niego poczekać. Myśleliśmy, że kolumna wschód już pojechała, ale pojawiła się po chwili. Więc czekaliśmy razem. Przyjechał Michał, dostał rozkaz przebrania się ;). I ruszyli na Gliwice niezłą kolumną, wolnym tempem, całym pasem =P.

W Gliwicach elegantiś wjeżdżają do centrum i robią furorę =P. Na Placu Krakowskim jakieś przygotowania do imprezy, dźwięk ogłuszający. Wpadamy do peletonu i witamy się z wszystkimi. Duuużo czasu minęło zanim się zebraliśmy. Było losowanie kasku (oczywiście przypadkiem wygrała go Ania... =P), zbieranie pieniędzy dla dzieciaków z Domu Dziecka, skarbonka masowa (której nie widziałem =P) itd. Wyjechali. Przejazd sympatyczny, muzyczka była, zabezpieczania trochę mniej bo dziś się poprzebieraliśmy. Jednak po chwili inni odnaleźli się w tej roli :). Po Masie trochę rozmów, planowanie jutra. Więcej gadania w sumie w trakcie, niż po ;). Jakoś się rozjechaliśmy, zresztą jutro się widzimy więc jest to do wybaczenia :P.

Over & out. Fotki na Picasie.


Prasowanie na szybko


Grupówa :P


Z tygryskiem =P


W drodze do Gliwic


Ci piękni i bogaci (aczkolwiek jeśli ktoś chętny nas wesprzeć - nie widzimy przeszkód :P)


Pod Domem Dziecka w Gliwicach, przekazywanie pieniędzy


Wyjazd z Placu Krakowskiego


Miśki jadą =P


Mini grupówka pod DD

Amorowanie

Środa, 5 maja 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Po mieście
Podjechanie do bracików, na finalne montowanie Marcinowego amora. Przed wyjściem serwis łańcucha i w sumie tyle.

Potem powrót w deszczu - ach. Zapomniałem już jak fajnie jeździ się gdy pada :). Rower trochę się umył.

W PIĄTEK GLIWICKA MASA KRYTYCZNA! gmk.slask.pl

Składanie w trakcie ;>. A Michał jak zwykle się opierdala =P


A oto wreszcie ŁON =P

Jura

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy
Padł pomysł pierwszego wyjazdu rowerowego w tym sezonie, jako że chcieliśmy bardziej lajtowo to nie były to żadne duże góry, a Jura Krakowsko-Częstochowska.

Tak więc zwyczajowo (jak to ma miejsce w przypadku wyjazdów :P) po małej ilości snu (chociaż tym razem aż 2 godziny =P) stawiłem się na dworcu w Zabrzu, czekając na przyjazd kibla z Gliwic, gdzie miała być już reszta ekipy. Wspólnie skierowaliśmy się na stację Poraj. Chcieliśmy zajechać daleko, żeby z biegem czasu zbliżać się do Śląska. Trasy dokładnej nie było, mieliśmy ustalać na bieżąco bo szlaków tam dużo.

Po podróży pełnej dziwnych żartów, podtekstów, w asyście dwudziestu policjantów z prewencji, zawładnięciu przedziałem bagażowym i psuciu jedynej Kobiety w naszym towarzystwie, zawitaliśmy na miesjce :P. Była to godzina 8 rano. Zaraz po ruszeniu już się zgubiliśmy i wylądowaliśmy w lesie, szukając jakiegoś szlaku ;). Padał deszcz, ale dziękowaliśmy mu za to, bo gdyby nie on, bylibyśmy zlani potem.

Zjazdy i podjazdy kierujące nas na Olsztyn. Szybko przekonaliśmy się, jak wiele drzew połamała miniona zima - było dużo noszenia, przedzierania się, prowadzenia. Pod Olsztynem pierwszy podjazd terenem - na jakieś skałki, gdzie odbyły się sesje foto (głównie nk-owe fantazje Garego :P). Pierwszy piastek, pierwszy podjazd i już zaczęliśmy słyszeć przedziwne odgłosy naszych napędów. Wiele błota widziałem, po ośki się w nim taplałem, potem błoto zamarzało itd, ale takich odgłosów w tak szybkim czasie nie osiągnąłem nigdy. Aż człowiek bał się naciskać na podjazdach. Mokry piastek wkomponował się w łańcuch wręcz idealnie... A piasku było naprawdę SPORO! Chyba wzsystkie rodzaje :P.

Po sesji foto zjazd tą samą trasą, po mokrej trawce, kilku hopkach. Szybko ale bez wygłupów, slick z tyłu i nieznajomość terenu wzięła górę. Poza tym zapomniałem założyć okularów =P. Na nastepnych zjazdach już czułem się na szczęście bardziej pewien siebie :).

Zjechaliśmy i zaczęliśmy szukać następnych szlaków. Jak fajnie mieć kogoś, kto poza mną czyta mapę, ba - zadanie nakreślania naszej trasy spadło właśnie na Jej ręce w głownej mierze! :D Bosko. Albo dosko.
Tu zaczęły się pierwsze potężne przejścia przez gałęzie, drzewa, krzaki. Gary złapał kapcia, był więc kolejny postój w czasie którego mnie żarły komary a ja żarłem kwiatka, Ania próbowała wysłać SMS-a i filmowała moje debilne wyczyny =P. A Gregory bawił się kaskiem? :P

Ruszyli dalej. Kierunek Złoty Potok. Tam skierowliśmy się w lewo i zatrzymaliśmy się przy pierwszej knajpce z logiem jakiegokolwiek browaru. Na szczęście była to Kompania, więc w środku był też ŻUBR =). Nie chcieliśmy się pakować do środka więc kierunek - ogródek. Tam zamawianie Rogaczy i innych browarów, do tego pizze. A Gary zmieniał dętkę bo znów złapał kapcia :P.

Po dłuższym czasie, gdy nasze tyłki przyzwyczaiły się już do komfortowych metalowych krzeseł, ruszyliśmy ponownie w kierunku Złotego Potoku. Tam kawałek ścieżką i już lądujemy w terenie. Szybki skok nad jezioro wykąpać rowery z piasku. Trochę pomogło. Grając hamulcami różne melodie, udając radiowozy, ruszyliśmy na kolejne piesze szlaki, gdzie czekało nas sporo www.zbuta.pl... Prowadziliśmy sobie, potem zjeżdżaliśmy. Przyszła pora na uzupełnienie zapasów wody w źródełku, poza tym posłużyło nam także za prysznic ;>. Dalej ruszyliśmy asfaltem aby ominąć nudny kawałek. Później znów teren, znów drzewa, znów kilka niegroźnych gleb bo na miękkie. Przyszła też pora na znalezienie sklepu, musieliśmy bowiem zaopatrzyć się w kolejne Rogacze, gdyż suszyło nas wciąż i wciąż ;). W końcu wylądowaliśmy pod jakimś zamkiem i orzeźwiliśmy się trochę, Gary pospał a ja naprawiłem trochę słabo działający napęd. Ruszyliśmy dalej. Pobłądziliśmy trochę, pojeździliśmy po wydmach. W końcu padła niestety decyzja o zjechaniu z terenu i dojechaniu do Zawiercia asfaltem - czyli DK78, gdyż niektórym trasa dała się we znaki i w terenie byśmy nie zdążyli. Ale asfalt ten okazał się niemal nieustannym podjazdem, na złość niektórym ;). Tak więc powolnym tempem dotarliśmy wreszcie do Zawiercia, gdzie uzupełniliśmy zapasy i czekaliśmy na pociąg do domu.

W pociągu podsumowania, oglądanie zdjęć, trochę zgonów ;). I znó te porąbane żarty =P.
Wnioski? Nigdy nie robić roweru zaraz przed wyjazdem bez sprawdzenia w praktyce - ale to wiemy, tylko że olaliśmy =P. No i w sumie tyle. Napęd już zrobiony. Ale rower cały jako taki nie umyty do dziś, nie chce się no i sensu nie było - i tak mokro na dworze.

Dzięki Fantastycznej Czwórce, że chciało im się jechać :). A wszystkim leniom, którzy zostali w domu to trzy w cztery :P.
Fajne gleby, fajne testy, fajne rozmowy, fajni ludzie. Dobre piwo, dobra pogoda, piasek w każdej części i w każdym otworze ciała, widoki nawet ciekawe. A Jura? Tak jak się spodziewałem - bardzo interwałowa :)

Foty na Picasie. Film do zmontowania.

Prowizoryczna trasa i profil:


Nasze rumaki


Ania i mapa ;>


Mój spóźniony serwis


nax i Gregory, a także bohater drugiego planu Gary =P


nax i Ania i oczekiwanie czy Gary spadł czy zszedł sam :P


No ten zmielony na błoto piasek ;)


Gary i Jego kapcie


Grupówka z browarkami, o których marzyliśmy całą drogę :P


Meridka


Łańcuch w kolorze ramy =P