Tym razem bez śniegu ;). Choć wyjeżdżaliśmy podczas burzy. Wejście na szczyt podczas/po zachodzie słońca Percią, nocleg na szczycie i rano wschód. Fotki będą na Picasie. Wreszcie przeszedłem otwarte ponownie dla turystów Rozstaje :). Badanie okolic pod kątem wyprawy rowerowej. Babia zdobyta po raz...yyy chyba 21
Do Katowic w poszukiwaniu butów (Shimano M161). Także Chorzów. Nigdzie nie ma, wszędzie stare modele. I dziwią się, że nie schodzą jak mają kosmiczne ceny.
W drodze powrotnej przez Rudę obiłem się od ich dziurawego asfaltu :P I przez następne dni roweru nie było ;)
Bracikom dziękuję za podawanie mi współrzędnych :P
W góry z Anią, Jej bratem i Chemikiem. Na Równicy po długim oczekiwaniu dojeżdżają dwie osoby i od tamtej pory wspólnie. Trochę podjazdów, jeden zapamiętany lepiej zjazd obok wycieczki dzieciaków, którym strzeliłem dłuższego dropa :P.
A tak to szeroko, dużo czekania i znów krótki wyjazd bo połowa ekipy chciała wracać. Popas pod schroniskiem obok Trzech Kopców i szybki zjazd, kolejny fajny. Tylko bardzo krótki.
Suma kilometrów z wyjazdy na skałki wspinaczkowe na Jurę, trzy dni pod namiotami i powrót w...ulewie i śnieżycy. No bo jak to maj w Polsce! :P. A w nocy mróz i szron na namiotach ;)
PS. Wspinaczka skałkowa w butach SPD - zaliczona =P
Wyjazd dwudniowy stwierdzono, że odpada, więc powzięli byli wzięli wyjazd jednodniowy. A to i tak nie do końca :P. Najpierw spóźnienie na pociąg, bo pieprzyłem się z wkładaniem soczewek zbyyyyt długo. Nie wiem kto to ustrojstwo wymyślił :P. Ale na zjazdach pomaaaaga ;>
Trochę później ruszyli z Katowic w kierunku BB. Zimnawo, ale podjazd daje potrzebne ciepło. Przed nami lekkie zagęszczenie izolinii, które pozostała dwójka ochrzciła podjazdem/-dejściem "półtora centymetra" :P. Minęło jednak dość sprawnie, mimo odcinka butowego, później dało się już podjeżdżać, a przynajmniej próbować po kawałeczku zdobyć trochę wysokości z siodła.
Lekkie przeciśnięcie grzbietem i zjazd, gdzie niedawno zakupione Nobby Nici dają o sobie znać. A w zasadzie tył, 2.1 to chyba trochę za mało przy wersji Evolution, bo miękkie to do przesady. Snake. A na zjeździe późniejszym ponowny, i to tym razem na grubej dętce Conti. Podniesienie ciśnień pomogło, ale następnym razem na tył leci albo zwykła Performance, albo 2.25 jak z przodu :).
Dłuższy podjazd po zmianie dętki, potem Klimczok i popas przy schronisku, gdzie zapada decyzja darowania sobie trasy i zjazdu do Wilkowic, gdzie miał nastąpić popas przyogniskowy. Czyli dzień znów skrócony :P.
Zjazd kaszana, miał być inny. Nudny szeroki dukt nartostradą, Ania ciągnie ale wybieram szlak koloru niepamiętam, gdzie jest już lepiej. Mimo kamerdolców taki nawet nawet, dość żwawy. A i po ryju udało się gałęziami oberwać. Pod koniec kawałek szumu gum po asfalcie przez osiedle domków jednorodzinnych, przerażenie pobliskich kotów i już dłuższe oczekiwanie w centrum na resztę.
Wtem udali się na uphill z browarami, aż natknęli się na odpowiednią miejscówkę. Zasiedli, uraczyli się po czym zjechali, dokupili i z PKP skorzystali. Fin.
Tradycyjne pociągowe
Podejście na półtora centymetra
Dżarmin w akcji, pierwszy raz w górach
Z kategorii zaciskanych pośladów i mruczenia pod nosem "nie zejdę, wjadę" :P
Plan był ambitniejszy, ale czas się skurczył a samemu nie chciało mi się też jeździć na Segiet i inne Repty i bunkry. Zwiedziłem więc pierwszy raz w życiu DSD :P. Do tego liznąłem lasów w Segiecie oraz jak powiedział mi mój GPS - przypadkowo także Red Rocka :P. Zaliczyłem też jedną soczystą glebę gdy nagle skończył mi się grunt a zamiast niego pojawił się 1,5-metrowy drop :P. Zdążyłem na szybko dźwignąć koło ale poleciałem za rower, przejechałem plerami po kamieniach aż do prędkości zero, po czym z impetem przywaliłem potylicą w Matkę Ziemię :P. A raczej bym przywalił, gdybym nie miał kasku ;).
Rower złapał trochę kolorków, ja złapałem pod koniec nieco lenia, mimo iż początkowo i w trakcie było bardzo fajnie. Chyba odezwał się brak jedzenia ;). Snickersy pomagały chwilowo :P.
Potestowano wytyczanie trasy na GPS-ie, jeszcze się muszę sporo nauczyć. No i nawigować z nim także, czasami się wracałem :). Ale wygoda jest niesamowita... No i pierwszy raz udało mi się odczytać czas przejazdu :P.
Bo ulewa i burza także były. Mój chrzest na A1 ;)
Urwicho. I posiłek ;). 50,24366N 18,51100E
Widocyk
Niesamowite, że ta ulica jest tak blisko skarpy. Patrząc po tablicach informacyjnych i starej ścieżce, które leżą już gdzieś na dole :P
Po powrocie z tripka, przepakowanie i wyjazd na ognisko. Nie zdążyłem zjeść w domu więc wziąłem cały stuff na miejsce i ugotowałem sobie spaghetti na ognisku, góry stajl :P. Niebo w gębie jak zawsze.
Po drodze sprawdziłem czy mój Garmin nie bez kozery dostał normę IPX7 ;). Przejeżdżając nad ściekiem (a.k.a. rzeczką) Czarniawką czy jakoś tak, GPS wypiął się z mega zajebiaszczej podstawki na kierownicę, która budziła moje wątpliwości od samego początku. A nawet wcześniej, czytając wpisy na forach. Wypiął i przeleciawszy przed moją twarzą z gracją wpadł do tegóż syfu. Chwilę mi zabrało dojście do tego co mi wypadło z tej kierownicy, bo się jeszcze do widoku nawigacji nie przyzwyczaiłem :P. Rzuciłem rower, wziąłem lampy i na szczęście nurt jej nie porwał, leżała. Jednak próba tyrpnięcia jej patykiem spowodowała oddalanie się jej wraz z nurtem ścieku. Przed oczyma pojawiła się kwota, którą dnia poprzedniego wykładałem na blat w sklepie w Chorzowie i decyzja o kolejnym zmoczeniu moich SPD-ków była dość prosta :P. Szybki skok w rzekę i wyłowienie nawigacji :P. Test wodoszczelności zakończony pozytywnie. Test odporności na kwas - także :P. Ale nogi to mnie szczypały :P.