Wpisy archiwalne w kategorii

Wyjazdy

Dystans całkowity:3392.00 km (w terenie 1155.00 km; 34.05%)
Czas w ruchu:168:43
Średnia prędkość:18.26 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma podjazdów:39824 m
Maks. tętno maksymalne:186 (93 %)
Maks. tętno średnie:132 (66 %)
Suma kalorii:16156 kcal
Liczba aktywności:52
Średnio na aktywność:65.23 km i 3h 44m
Więcej statystyk

Chudów

Niedziela, 9 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Żubrzyk, Wyjazdy
Padła na forum propozycja wyjazdu na jakiś pokaz najstarszego roweru świata w Chudowie. Na ognisku uzgodniliśmy, że ekipka zbiera się całkiem rozsądna. I tak też się stało.
Względnie rano wstaliśmy, niektórzy z cięższą głową, niektórzy zdrowsi :P. Ja musiałem najpierw dojechać do Gliwic na Kraka, bo tam się ustawiliśmy. Oczywiście wyszedłem za późno i musiałem gonić. I oczywiście Murphy nie śpi - po drodze złapałem laćka :P. Ale tak to jest jak się wozi z tyłu cały czas tego zjechanego na slicka Explorera ;). Spóźniony wpadłem zatem do Gliwic z rekordową na fulla średnią 27,2 =P.

Wyjazd. Szybko, średnio, wolno. Jak to w grupce. Prowadzony na lotnisko, polami, na Bojków (?) i inne nieznane mi tereny =P. Znów bałem się o swoją nerkę. Zwłaszcza, że podejrzana Ania była w pobliżu... A te pazury to różną krzywdę mogą zrobić ;>. Swoją drogą zastanawiający tego dnia był ślad po wbiciu paznokcia w moją dłoń :P. Żadna się nie przyznała.

Za Bojkowem (?) ejpok narzucił lepsze tempo i wyrwała się czteroosobowa ucieczka :). O dziwo daliśmy z fullem radę ;). W Chudowie czekanie na ogon i wjazd na teren zamkowy. Okazało się, że zawitał Paweł i reszta załogi rowerowego z Wolności :). Przybita piątka i szukaliśmy miejsca żeby odpocząć. Odpoczęliśmy 15 sekund i pojechaliśmy zobaczyć co, gdzie i jak. I co się okazuje? Jest także drugi sklep rowerowy z Zabrza :P. Znany dalej jako "najgorszy sklep rowerowy w Zabrzu" a.k.a. "omijaj z daleka" a.k.a. "Kopacki". Zjawili się z wystawą i mega promocją 10%, co przy Ich cenach nadal stanowi cenę o 40% za wysoką. Na zamek chcieliśmy się bryknąć i zobaczyć najstarszy rower świata, ale ten okazał się płatny 5zł =P. Darowaliśmy sobie zatem cel naszej wyprawy :D. Wystarczył nam jakiś drewniany coś, który pewien ktoś nawet wprawił w ruch ;O.

Potem klapnęliśmy. Niektórzy chcieli kupować piwo, aaaale... padł pomysł ogniska =P. Nie chwaląc się, mój pomysł bo z premedytacją wziąłem z domu wszystkie potrzebne doń rzeczy ;). Posiedzieliśmy, pooglądaliśmy trial, labirynty itd. Potem kierunek - sklep, na szczęście okolice kojarzyłem i jadłodalnię ową wskazałem :). Wykupiliśmy cały zapas kiełbasek i napoje wyskokowe, kobieta chyba miała utarg życia =P. Wskazałem lasek i udaliśmy się tam celem rozpalania i konsumpcji. Daro wybrał łączkę przy strumyczku :P. Ale jak się okazało był też gratis (znów dzięki Murphy!) - komary :P. Które jak wiadomo uwielbiają mnie bardziej niż szosowcy uwielbiają karbon. Zaczęliśmy gromadzić niezbędne patyki i inne materiały łatwopalne. W międzyczasie zachęcany od dawna do olania wyścigu F1 Marcin, stawił się na Chudowie, pojechałem więc po naszą zagubioną owieczkę. Po drodze minąłem zadowolonego z mojej aktywności fizycznej nauczyciela WF-u z LO =P, odebrałem Razorka i skierowałem Go do sklepu po prowiant. Utarg życia zatem pobity =P. Wracając oczywiście się zagadaliśmy i zdołałem pomylić trasę ;). Ale po chwili trafiliśmy na polankę, gdzie czekało na nas na szczęście już...??!?! nie rozpalone ognisko... =P. Brudni od błotka wzięliśmy się za szybkie rozpalenie.

Następnie nastąpiły kiełbaski, browarki, rozmówki. Przyjechał też ejpok i Gary. Po długim posiedzeniu czas był na zbieranie się do domów. "Zabrze" zostało aby gasić płomienie, w końcu i tak praktycznie od razu byśmy się rozstali z ekipą gliwicką. Ogień jak zwykle zabezpieczony, profesjonalnie dogaszony. Zmiana szkieł, montaż oświetlenia i w drogę!

Tempo nawet ok, znów genialne zmiany z Marcinem, choć jako full generalnie raczej się nie bawię w tworzenie tunelu, bo ciężko się jeździ i bez tego =P. Kilka podjazdó na Paniówkach dało w kość, miałem dość. Nie ma to jak dobry rym. Potem na Kończycach na nastepnym podjeździe strzeliło kolano :/. Na szczęście w okolicach takich..normalnych, gdzie czasem po prostu coś strzeli. Żadnego związku z moim urazem, uff. Po chwili rozgrzewania pedałowaniem z dużą kadencją było OK. Jeszcze do bracików zobaczyć czym to się tak rajcują - CRYSIS :P. Choć my z Marcinem usypialiśmy, trzeba było Panów podlać Żubrem :P.
Później spokojnie (chociaż tempem szybkim :P) dojechałem do domu zaliczywszy wspaniały dzień, za co podziękowania dla ekipy :).

Fotki na Picasie

Przerwa na serwis, zebranie grupki. Po prawej nasze ulubione zielone nóżki


A reszta jeszcze ciśnie


Rowerowo


Lewiatan i jego kiełbaski Twoimi przyjaciółmi!


Przyjazd znajdywaczaMarcina


Nie ma to jak trochę błota <3


Czaduuu


Dymu?


SŁOŃCA! Po wczorajszym ognisku mieliśmy naprawdę nań ochotę :). Fuck You, Murphy!


Fotka kończąca :P

Jura

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Wyjazdy
Padł pomysł pierwszego wyjazdu rowerowego w tym sezonie, jako że chcieliśmy bardziej lajtowo to nie były to żadne duże góry, a Jura Krakowsko-Częstochowska.

Tak więc zwyczajowo (jak to ma miejsce w przypadku wyjazdów :P) po małej ilości snu (chociaż tym razem aż 2 godziny =P) stawiłem się na dworcu w Zabrzu, czekając na przyjazd kibla z Gliwic, gdzie miała być już reszta ekipy. Wspólnie skierowaliśmy się na stację Poraj. Chcieliśmy zajechać daleko, żeby z biegem czasu zbliżać się do Śląska. Trasy dokładnej nie było, mieliśmy ustalać na bieżąco bo szlaków tam dużo.

Po podróży pełnej dziwnych żartów, podtekstów, w asyście dwudziestu policjantów z prewencji, zawładnięciu przedziałem bagażowym i psuciu jedynej Kobiety w naszym towarzystwie, zawitaliśmy na miesjce :P. Była to godzina 8 rano. Zaraz po ruszeniu już się zgubiliśmy i wylądowaliśmy w lesie, szukając jakiegoś szlaku ;). Padał deszcz, ale dziękowaliśmy mu za to, bo gdyby nie on, bylibyśmy zlani potem.

Zjazdy i podjazdy kierujące nas na Olsztyn. Szybko przekonaliśmy się, jak wiele drzew połamała miniona zima - było dużo noszenia, przedzierania się, prowadzenia. Pod Olsztynem pierwszy podjazd terenem - na jakieś skałki, gdzie odbyły się sesje foto (głównie nk-owe fantazje Garego :P). Pierwszy piastek, pierwszy podjazd i już zaczęliśmy słyszeć przedziwne odgłosy naszych napędów. Wiele błota widziałem, po ośki się w nim taplałem, potem błoto zamarzało itd, ale takich odgłosów w tak szybkim czasie nie osiągnąłem nigdy. Aż człowiek bał się naciskać na podjazdach. Mokry piastek wkomponował się w łańcuch wręcz idealnie... A piasku było naprawdę SPORO! Chyba wzsystkie rodzaje :P.

Po sesji foto zjazd tą samą trasą, po mokrej trawce, kilku hopkach. Szybko ale bez wygłupów, slick z tyłu i nieznajomość terenu wzięła górę. Poza tym zapomniałem założyć okularów =P. Na nastepnych zjazdach już czułem się na szczęście bardziej pewien siebie :).

Zjechaliśmy i zaczęliśmy szukać następnych szlaków. Jak fajnie mieć kogoś, kto poza mną czyta mapę, ba - zadanie nakreślania naszej trasy spadło właśnie na Jej ręce w głownej mierze! :D Bosko. Albo dosko.
Tu zaczęły się pierwsze potężne przejścia przez gałęzie, drzewa, krzaki. Gary złapał kapcia, był więc kolejny postój w czasie którego mnie żarły komary a ja żarłem kwiatka, Ania próbowała wysłać SMS-a i filmowała moje debilne wyczyny =P. A Gregory bawił się kaskiem? :P

Ruszyli dalej. Kierunek Złoty Potok. Tam skierowliśmy się w lewo i zatrzymaliśmy się przy pierwszej knajpce z logiem jakiegokolwiek browaru. Na szczęście była to Kompania, więc w środku był też ŻUBR =). Nie chcieliśmy się pakować do środka więc kierunek - ogródek. Tam zamawianie Rogaczy i innych browarów, do tego pizze. A Gary zmieniał dętkę bo znów złapał kapcia :P.

Po dłuższym czasie, gdy nasze tyłki przyzwyczaiły się już do komfortowych metalowych krzeseł, ruszyliśmy ponownie w kierunku Złotego Potoku. Tam kawałek ścieżką i już lądujemy w terenie. Szybki skok nad jezioro wykąpać rowery z piasku. Trochę pomogło. Grając hamulcami różne melodie, udając radiowozy, ruszyliśmy na kolejne piesze szlaki, gdzie czekało nas sporo www.zbuta.pl... Prowadziliśmy sobie, potem zjeżdżaliśmy. Przyszła pora na uzupełnienie zapasów wody w źródełku, poza tym posłużyło nam także za prysznic ;>. Dalej ruszyliśmy asfaltem aby ominąć nudny kawałek. Później znów teren, znów drzewa, znów kilka niegroźnych gleb bo na miękkie. Przyszła też pora na znalezienie sklepu, musieliśmy bowiem zaopatrzyć się w kolejne Rogacze, gdyż suszyło nas wciąż i wciąż ;). W końcu wylądowaliśmy pod jakimś zamkiem i orzeźwiliśmy się trochę, Gary pospał a ja naprawiłem trochę słabo działający napęd. Ruszyliśmy dalej. Pobłądziliśmy trochę, pojeździliśmy po wydmach. W końcu padła niestety decyzja o zjechaniu z terenu i dojechaniu do Zawiercia asfaltem - czyli DK78, gdyż niektórym trasa dała się we znaki i w terenie byśmy nie zdążyli. Ale asfalt ten okazał się niemal nieustannym podjazdem, na złość niektórym ;). Tak więc powolnym tempem dotarliśmy wreszcie do Zawiercia, gdzie uzupełniliśmy zapasy i czekaliśmy na pociąg do domu.

W pociągu podsumowania, oglądanie zdjęć, trochę zgonów ;). I znó te porąbane żarty =P.
Wnioski? Nigdy nie robić roweru zaraz przed wyjazdem bez sprawdzenia w praktyce - ale to wiemy, tylko że olaliśmy =P. No i w sumie tyle. Napęd już zrobiony. Ale rower cały jako taki nie umyty do dziś, nie chce się no i sensu nie było - i tak mokro na dworze.

Dzięki Fantastycznej Czwórce, że chciało im się jechać :). A wszystkim leniom, którzy zostali w domu to trzy w cztery :P.
Fajne gleby, fajne testy, fajne rozmowy, fajni ludzie. Dobre piwo, dobra pogoda, piasek w każdej części i w każdym otworze ciała, widoki nawet ciekawe. A Jura? Tak jak się spodziewałem - bardzo interwałowa :)

Foty na Picasie. Film do zmontowania.

Prowizoryczna trasa i profil:


Nasze rumaki


Ania i mapa ;>


Mój spóźniony serwis


nax i Gregory, a także bohater drugiego planu Gary =P


nax i Ania i oczekiwanie czy Gary spadł czy zszedł sam :P


No ten zmielony na błoto piasek ;)


Gary i Jego kapcie


Grupówka z browarkami, o których marzyliśmy całą drogę :P


Meridka


Łańcuch w kolorze ramy =P

Masa Krytyczna Katowice

Piątek, 30 kwietnia 2010 · Komentarze(1)
Miał być wczesny wyjazd do Katowic, żeby jeszcze pojeździć po WPKiW i okolicach. Ale długo się wybieraliśmy, braciki potem już w ogóle =P. Efektem czego było nawet czekanie pół godziny przed domem ;). Ale mam neopren na ramę =P.

Spokojnym tempem do Katowic, jedynie na jednej górce podciągnięte tempo. To i tak pozwoliło poczuć kolano... W Chorzowie zjazd z głównej drogi do Carrefoura i wzbogacenie plecaków o jakieś smakowe picie bo woda się znudziła a żar tego dnia lał się z nieba niczym woda na egzaminie pisemnym z filozofii. Mój osobisty wybór padł na Kapi japkowego =P. Marcin nie pamiętam co wziął, ale wybieraliśmy dłużej niż niejedna kobieta suknię ślubną :P. Michał czekał na zewnątrz i podziwiał naszą Polską Dumę czyli Polskie Kobiety :P. Zresztą my wewnątrz także. I w ogóle pragniemy podziękować Paniom za dobiór ubrań, fryzur, butów i chodzenie na aerobik =D.

Pojechali do parku na szybką rundkę i wypicie gdzieś soków. Podjazd w WPKiW na Planetarium, który wzięliśmy sobie bardzo "w stylu Lance'a" :). I kolano dalej protestowało ;). Pod Planetarium mały test zawieszenia i zjazd po schodach:




Telefon do Jacka i ruszyliśmy tyłki znad jeziorka w WPKiW, gdzie odbywały się liczne sesje foto =P. Kierunek Teatr Wyspiańskiego w Kato, gdzie powoli zbierali się Masowicze i TV Silesia z uroczą prezenterką na czele =P.

Przejazd sympatyczny, atmosfera także. Zabezpieczenie bardzo dobre, frekwencja taka sobie - 102 osoby (plus minus 2 =P). Polubiłem dziś jazdę na końcu Masy :P.
Kilka zdjęc na Picasie, link będzie na dole. Filmy także nagrywane ale czekają na montaż. Po Masie afterparty w WPKiW, po drodze wizyta w Tesco po zaopatrzenie. Afterparty pełne humoru i gejowskich i pedofilskich skojarzeń, czyli czego więcej potrzeba do szczęścia... :P. Przejazd przez Rudę Śląską żeby odprowadzić Jacka, bo zapomniał tylnej lampki. Potem już szybszym tempem do Zabrza. Prawie takim, jak kiedyś gdy jeździło się na sztywniaku i ciut lżejszych kapciach =P. Ale wniosek z tego dnia jest taki, iż gnać nie mogę bo kolano tego nie wytrzymuje. Ot co. Ale smaka sobie narobiłem.

W Zabrzu rozstanie z bracikami, Marcin się śpieszył bo gnał potem zalać mordę =P. Ja wróciłem do domu, zjadłem i powoli ustawiałem się z Michałem na nocne brykanie. A w zasadzie to On ustawiał się ze mną =P. Underground w okolicach północy, trwający 3 godziny i zakończony posiedzeniem na sk8 parku na Koperniku. Cud, miód i orzeszki, bo powietrze w nocy prawdziwie letnie. I nie padało, mimo błysków (gdy jeszcze byliśmy w Chorzowie wracając z Masy). Zaczęło popadywać gdy tylko wróciłem do domu ;>.
A noc obfitowała w parkingi i tereny przyzakładowe różnych placówek, z tego miejsca pragniemy pozdrowić panów z ochrony, którym zapewnialiśmy moment oderwania się od rutyny i możliwość zainteresowania się nami : D

Wszystkie fotki na Picasie

Duma =P


SPD-kownia i nieSPD-kownia


Powitaniom nie było końca. Tak to jest jak się dawno w Katowicach na Masie nie było ;)


Rzadko kto robi fotki tyłu kolumny : (. Zdjęcie ekipy zabrzańskiej, a jak =P


Filmowanie i kierowanie, mrr..


Grupowy closeup


Afterparty, rowerowy dywan :)


Merida w Zakopanym =P


Afterparty

Nikisz i KatoDay =P

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Wyjazdy, Żubrzyk
Miał być Nikiszowiec, otwarcie ścieżki rowerowej, przejazd na Giszowiec i tam poczęstunek. Potem miała być Masa w Zagłębiu. Ale?

Po niewielkiej ilości snu (przynajmniej znów w moim wykonaniu :/) wyjechali pociągiem (nawet trafili na EN75 :)) do Katowic. Tam spotkanie pod Teatrem, okazało się że średnia wieku przewyższa 50 lat, postanowiliśmy zatem pojechać pod Galerię Szyb Wilson sami, przez teren. Dołączył do nas spotkany pod Teatrem Radek, jedyny w normalnym wieku, znany z Masy Katowickiej :).
Ruszyliśmy więc trasą, którą rok temu jechałem =P. Niestety się pogubiłem bo nie pamiętałem końca i musieliśmy jednak nadrobić asfaltem =P. Spotkanie pod Galerią i zaczęło się. Powolny, mozolny przejazd. Katorga dla dupska i uszu, gdyż zapewniony mieliśmy akompaniament "jaka to jest ta dzisiejsza młodzież". Tragedia. Klnęliśmy i modliliśmy się o bigos na końcu =P. Jednak na końcu, po prawie 2 godzinach ślimakowej jazdy, czekał żurek. Też bardzo dobrze :P. Do tego darmo woooda.

Wzięliśmy mapę i zaczęliśmy myśleć. Pomysł główny - gdzieś na dół, na Giszowiec, lasy, tam Rogacz i dalej lasy, lasy, lasy. I tak wyszło. Fajne jeziorka, fajne tereny, faaaaajne trawy, zielone bardziej niż skala RGB.
Po dłuższym czasie terenem wreszcie Kostuchna i podjazdy, Piotrowice i podjazdy. I wtedy TO! Połowiczny cel ;). LIGOTA CITY, Rogacz na Amfiteatrze i snucie dalszych planów. A dalsze plany były takie, iż jedziemy po refill i zapuszczamy się bardziej w lasy ligockie :). Po dłuższym jeżdżeniu i błądzeniu zrobiliśmy wreszcie postój na polance, tam mini ognisko, Rogacz i planowanie gdzie jedziemy dalej. Okazało sie, iż jesteśmy bardzo blisko drogi, która doprowadzi nas na Kochłowice. Padło więc na powrót rowerami do domu, przez Kochłowice właśnie, Halembe i halembskie podjazdy, Bielszowice i na centrum. W centrum wymęczeni acz szczęśliwi, zaopatrzyliśmy się w prowiant i ruszyliśmy w okolice M1 zrobić ognisko :).

Wreszcie upragnione kiełby! Był także kolejny Rogacz. Był odpoczynek i dla niektórych duże wyczerpanie, ból dupska (przejazd na Nikiszu grrr) i mega senność. Każdy miał coś dla siebie :). Po północy zaczęlismy dogaszać i się zbierać. Zimno już, więc doubierani pojechaliśmy spokojnym tempem do domów, odstawiłem bracików i pognałem z górki dalej do domu, po drodze prawie zasypiając... W domu na liczniku 105km. Jutro (niedziela) miałem jechać do Bielska, martwiłem się czy kolano, full i ja damy radę zrobić 66. A tu.. :). I to nawet z niezłą średnią (jeśli wyłączyć ten Nikisz =P).

16 godzin na rowerze, ponad 6 godzin jazdy, mnóstwo pięknych terenów, poparzeń słonecznych, bólu dupska i mięśni. Dwa ognisko, jedno ugaszanie podpalonych przez kogoś śmieci. Jedno jeziorko przemiłe. Dwie i pół gleby, z czego jedna uwieczniona, druga puszczona w niepamięć bo taka dziwna ;). I to chyba tyle, bo co bym nie napisał to tylko Ci, którzy byli to zakumają jak bardzo EPIC TRIP to był :).

A Masowiczów z Zagłębia przepraszamy, ale prędkości ślimaków i bólu tyłków mieliśmy dość, zresztą szkoda nam trochę było takiego dnia na jazdę po mieście.

Wszystkie foty na Picasie

Kaczuchy =P. A raczej Łabędziuchy


3 Stawy masta blasta


Przejazd nikiszowo-giszowcowy


ŻARŁO (i bohater drugiego planu Raptor :P)


Dachowanie, turlanie, autostrady blokowanie, ciał niszczenie...


Jeziorko


Wizje Marcina


Gleba Marcina


Igorek jest.. ZIELONY


..jebiąc grawitację


Polana sun


Zachodzący sun


Ognisko, son!