Sudety Challenge - dzień 3
Środa, 18 sierpnia 2010
· Komentarze(2)
Kategoria Wyjazdy
Mieroszów -> Góry Suche -> Czechy -> Radków -> PTTK Pasterka
55km, 2960 metrów w górę
Zerwałem się niedługo po 5, jednak wyjazd później z racji śniadania w bardziej cywilizowanych warunkach (stół :P). Dojazd do Mieroszowa i stamtąd wjazd w Park Krajobrazowy Sudetów Wałbrzyskich, które przypadły mi do gustu. Na żółtym szlaku GENIALNE miejscówki na obóz... Kolejny dzień, gdy miejsce dużo lepsze na obóz znajduję niestety za późno :P tylko jak tu szukać i szukać skoro chce się już usiąść i zjeść, a nie wiadomo co przed nami :). Niestety mapa ów genialnych wiat nie widzi... -_-. Podjazd i podjazd i wreszcie jestem w schronisku PTTK Andrzejówka, położonym w genialnym miejscu, z mnóstwem szlaków rowerowych w jego otoczeniu. Wchodzę do środka z nadzieją na podładowanie niezbędnej Nam wieczorami (i nie tylko) komórki. Chciałem też coś z kuchni, ale jak to na moje szczęście wyjazdowe przystało - w schronisku brak prądu, kuchnia też nieczynna :P. Pozostało wziąć herbę i siąść nad mapą. Musiałem szukać prądu, a nie było z tym łatwo. Pojawił się pomysł dużego przyspieszenia, jeszcze większego nadrabiania czasów i dostania się tego dnia w Góry Stołowe, gdzie mnie nigdy nie widzieli, a co dopiero z Meridą :). W ogóle z planowania wynikało, że jeśli zepnę poślady to tęsknotę utnę dużo wcześniej niż planowałem ;). W drogę zatem, zapakowano co rozpakowano, wody ze schroniska nabrano i wyruszono.
Plan był żeby uderzyć w zielony rowerowy i jechać nim na wschód. Tempo bardzo dobre, w głowie myśli o spotkaniu. I to przez pośpiech na jednym ze zjazdów przegapiłem oznaczenie i źle pojechałem, robiąc sobie pętle i lądując niemal znów w schronisku... Obranie innej drogi i "szybki" powrót na zielony, tam znów się gubiłem bo brakowało oznaczeń. Częste rzucanie roweru w krzaki i poszukiwania. Czasami zadanie ułatwiały taśmy z MTB Challenge, które niedawno odbyło się w tych rejonach. Zresztą po trasach Sudety MTB Challenge dane mi było jeździć całkiem sporo. Odnaleziony zielony pozwolił na spokojne kierowanie się w stronę granicy do zielonego pieszego, który czasem był moim głównym szlakiem (ale wciąż się nie lubiliśmy :P). Wdrapując się na Czarnocha ujrzałem pierwsze promyki słońca od bardzo dawna ;) aż uwieczniłem na zdjęciu z wrażenia. Mały popas w nielicznych promieniach słońca i dalej, ku rozwidleniu szlaków, gdzie planowałem skrócić sobie drogę i pooglądać jak to się ma z tymi szlakami rowerowymi u Czechów.
W chwilę po rozkręceniu skoku i wjechaniu na niebieską czeską trasę rowerową, poczułem się jak w innym świecie. Nagle stan drzew dużo lepszy, szlak genialnie przygotowany pod rower, wspaniale zabezpieczone ściany skalne, zbocza. No aż mi było głupio i (licznych! Jedyni rowerzyści jakich spotkałem byli Czechami, Polacy co z Wami : <. Pomijam fakt, że w polskich górach spotkałem 1 [jedną] osobę przez cały wyjazd) napotkanych rowerzystów witałem słowem "ahoj" zamiast naszego polskiego cześć...
Pogoda zrobiła się przepiękna w chwilę po minięciu granicy. Wyszło słońce, na niebie widniały też przepiękne duże obłoki chmur, moim oczom ukazały się niesamowite widoki na czeskie wzgórza i wyższe góry widoczne w oddali. Genialna zieleń, rozległe tereny w idealnym stanie. Jedna wiocha, druga wiocha. Jechało się świetnie. Aż zapragnałem muzyki i na otwartych terenach gdzie moje oczy błądziły w każdą stronę, wyciągnąłem z plecaka MP3 :). Cud, miód i orzeszki, choć organizm trochę zmęczony.
Wreszcie dojechałem do Bozanova i skierowałem się w stronę granicy i Radkowa, gdzie wjechałem na Szosę Stu Zakrętów i gryzłem asfalt aż do O.O.Ś. Wrota Pośny, na parkingu spostrzegłem że skala mojej mapy zrobiła mnie w bambuko i trasy rowerowe wcale się nie łączą, robiło się późno a podjazd szosą dał w dupę, nie chciałem objeżdżać tylko skrócić jakoś drogę - padło na żółty szlak, który był stromy ale krótki. Postanowiłem że wolę poprowadzić i szybko mieć z głowy. Chciałem to szybko myknąć bo to teren Parku Narodowego a do tego jeszcze ten cały akronim O.O.Ś., którego rozwinięcie poznałem dopiero potem.. Obszar Ochrony Ścisłej. Zaczął się więc żółty, stromawy podjazd pokonany żwawym tempem i nagle skręca w lewo. O kurwa. Niewiele brakowało tam do pionu, a do pokonania dano mi skalne bloki i jebitne skalne telewizory. Droga wydawała się nie mieć końca a ja za każdy metr, gdzie mogłem stabilnie stać i zdjąć rower z barków błogosławiłem całym ciałem. Bez przerwy bo bałem się dość obfitego w zera mandatu, parłem do góry modląc się żeby nikogo nie spotkać. Merida na plecach, w rękach, targana po kamieniach żeby tylko wejść kolejny metr do góry. Skrajne wyczerpanie, co chwilę się ślizgałem, rower leciał z rąk. Nie wiem co bardziej bolało, uda od jazdy czy ręce i barki od noszenia, pchania, ciągnięcia. Kiedy myślałem, że to kolejna trasa "BEZENDU", wreszcie pojawiła się normalna trasa. Umarłem, ale musiałem jechać dalej. W myślach było, że teraz fajny zjazd do schroniska i jakakolwiek forma noclegu (bo czy namiot wolno rozbić nie wiedziałem). Ale Góry Stołowe postanowiły dać mi kolejnego kopa w dupę i do schroniska jechałem nudnym szerokim szlakiem przez pola, oczywiście pod górkę. Dużo później niż zakładałem wtoczyłem się do Schroniska, gdzie mega uprzejma Obsługa poinformowała, że namiocik jak najbardziej można rozbić. Polać Im! A propos polania - zmęczony i wypruty z sił i chęci do jazdy, spytałem od niechcenia czy mają piwo. "Jasne". Lekko rozochocony spytałem po ile "5zł". Totalnie zorgazmowany rzuciłem żartem - to może jeszcze Żubra macie? "Tak mamy". Gdy wstałem z podłogi krzyknąłem pełne wigoru "TO PROSZĘ DWA" i udałem się na miejsce wiecznego spoczynku za schronisko :P.
Namiot rozbity, chłodno się robiło więc się poubierałem. Komórka poszła do ładowania a ja wziąłem się za robienie jedzenia. Wrzątek nawet darmowy mieli!!! Wszystko szamane pod namiotem, w oddali jakieś religijne pierdolenie z okolic ogniska, bo jacyś niepełnoletni obrońcy krzyża przyjechali. Na szczęście potem zaczęli śpiewać normalne piosenki. Próba wyprania odzieży, próba wysuszenia (nieudana bo w nocy i nad ranem popadało, i wilgoć była spora), ja sam udałem się pod prysznic gdzie przeżywałem orgazm za orgazmem i dowiadywałem się o kolejnych ranach kłutych, szarpanych czy też ciętych, jakie powstał na moim ciele i dawały o sobie znać pod naporem ciepłej wody. Potem szukanie zasięgiu i rozmowa z Moim Naczelnym Motywatorem, który został na Śląsku ;). Następnie trochę planowania, dorwałem się też do pisania małej relacji na kartce i wreszcie śpiurkać. Zmęczony masakrycznie, jutrzejszy dzień planowałem także bardzo ambitnie, ale planowałem też wreszcie się trochę wyspać :P
Ochoczo nastawiony do dnia. ..chyba :P
A prądu dla nas nie mieli : <
Moja membrana :D
Widoczek na schronisko
A tu był ładny widoczek więc nawet uwieczniłem Meridę. Nie wiedziałem tylko że niedługo znów będę mógł ją stamtąd uwieczniać :/
Znalezione =P
Miejsce pierwszych promieni :P
Serwisik. Myślałem że to coś z przednim heblem więc zdjąłem koło czym rozstroiłem sobie idealnie zrobiony hamulec na parenaście następnych kilometrów. A okazało się, że to jakiś kamień utkwił w oponie i uderzał o ramę...
Czeskie strony :)
Czeskie strony, czeskie pola. Nie mogłem oderwać oczu. I jak ciepło się zrobiło! Mrrr. I sucho :p
Gdy byłem ubrany w oczojebną pomarańczową kurtkę a na plecaku miałem oczojebny różowy (dzięki Alpinus... :P) pokrowiec przeciwdeszczowy, WSZYSTKIE krowy czy inne byczki lampiły się na mnie niemiłosiernie. Caaały czas, podążając za mną łbem :P. Czułem się TAKI sławny! (:
Te widoczki mnie zakoffały :P
O.
Żółta masakra Meridą mechaniczną
Żółta masakra Meridą mechaniczną
Domek za schroniskiem (genialnym! polecam.)
Moja suszarnia :P
55km, 2960 metrów w górę
Zerwałem się niedługo po 5, jednak wyjazd później z racji śniadania w bardziej cywilizowanych warunkach (stół :P). Dojazd do Mieroszowa i stamtąd wjazd w Park Krajobrazowy Sudetów Wałbrzyskich, które przypadły mi do gustu. Na żółtym szlaku GENIALNE miejscówki na obóz... Kolejny dzień, gdy miejsce dużo lepsze na obóz znajduję niestety za późno :P tylko jak tu szukać i szukać skoro chce się już usiąść i zjeść, a nie wiadomo co przed nami :). Niestety mapa ów genialnych wiat nie widzi... -_-. Podjazd i podjazd i wreszcie jestem w schronisku PTTK Andrzejówka, położonym w genialnym miejscu, z mnóstwem szlaków rowerowych w jego otoczeniu. Wchodzę do środka z nadzieją na podładowanie niezbędnej Nam wieczorami (i nie tylko) komórki. Chciałem też coś z kuchni, ale jak to na moje szczęście wyjazdowe przystało - w schronisku brak prądu, kuchnia też nieczynna :P. Pozostało wziąć herbę i siąść nad mapą. Musiałem szukać prądu, a nie było z tym łatwo. Pojawił się pomysł dużego przyspieszenia, jeszcze większego nadrabiania czasów i dostania się tego dnia w Góry Stołowe, gdzie mnie nigdy nie widzieli, a co dopiero z Meridą :). W ogóle z planowania wynikało, że jeśli zepnę poślady to tęsknotę utnę dużo wcześniej niż planowałem ;). W drogę zatem, zapakowano co rozpakowano, wody ze schroniska nabrano i wyruszono.
Plan był żeby uderzyć w zielony rowerowy i jechać nim na wschód. Tempo bardzo dobre, w głowie myśli o spotkaniu. I to przez pośpiech na jednym ze zjazdów przegapiłem oznaczenie i źle pojechałem, robiąc sobie pętle i lądując niemal znów w schronisku... Obranie innej drogi i "szybki" powrót na zielony, tam znów się gubiłem bo brakowało oznaczeń. Częste rzucanie roweru w krzaki i poszukiwania. Czasami zadanie ułatwiały taśmy z MTB Challenge, które niedawno odbyło się w tych rejonach. Zresztą po trasach Sudety MTB Challenge dane mi było jeździć całkiem sporo. Odnaleziony zielony pozwolił na spokojne kierowanie się w stronę granicy do zielonego pieszego, który czasem był moim głównym szlakiem (ale wciąż się nie lubiliśmy :P). Wdrapując się na Czarnocha ujrzałem pierwsze promyki słońca od bardzo dawna ;) aż uwieczniłem na zdjęciu z wrażenia. Mały popas w nielicznych promieniach słońca i dalej, ku rozwidleniu szlaków, gdzie planowałem skrócić sobie drogę i pooglądać jak to się ma z tymi szlakami rowerowymi u Czechów.
W chwilę po rozkręceniu skoku i wjechaniu na niebieską czeską trasę rowerową, poczułem się jak w innym świecie. Nagle stan drzew dużo lepszy, szlak genialnie przygotowany pod rower, wspaniale zabezpieczone ściany skalne, zbocza. No aż mi było głupio i (licznych! Jedyni rowerzyści jakich spotkałem byli Czechami, Polacy co z Wami : <. Pomijam fakt, że w polskich górach spotkałem 1 [jedną] osobę przez cały wyjazd) napotkanych rowerzystów witałem słowem "ahoj" zamiast naszego polskiego cześć...
Pogoda zrobiła się przepiękna w chwilę po minięciu granicy. Wyszło słońce, na niebie widniały też przepiękne duże obłoki chmur, moim oczom ukazały się niesamowite widoki na czeskie wzgórza i wyższe góry widoczne w oddali. Genialna zieleń, rozległe tereny w idealnym stanie. Jedna wiocha, druga wiocha. Jechało się świetnie. Aż zapragnałem muzyki i na otwartych terenach gdzie moje oczy błądziły w każdą stronę, wyciągnąłem z plecaka MP3 :). Cud, miód i orzeszki, choć organizm trochę zmęczony.
Wreszcie dojechałem do Bozanova i skierowałem się w stronę granicy i Radkowa, gdzie wjechałem na Szosę Stu Zakrętów i gryzłem asfalt aż do O.O.Ś. Wrota Pośny, na parkingu spostrzegłem że skala mojej mapy zrobiła mnie w bambuko i trasy rowerowe wcale się nie łączą, robiło się późno a podjazd szosą dał w dupę, nie chciałem objeżdżać tylko skrócić jakoś drogę - padło na żółty szlak, który był stromy ale krótki. Postanowiłem że wolę poprowadzić i szybko mieć z głowy. Chciałem to szybko myknąć bo to teren Parku Narodowego a do tego jeszcze ten cały akronim O.O.Ś., którego rozwinięcie poznałem dopiero potem.. Obszar Ochrony Ścisłej. Zaczął się więc żółty, stromawy podjazd pokonany żwawym tempem i nagle skręca w lewo. O kurwa. Niewiele brakowało tam do pionu, a do pokonania dano mi skalne bloki i jebitne skalne telewizory. Droga wydawała się nie mieć końca a ja za każdy metr, gdzie mogłem stabilnie stać i zdjąć rower z barków błogosławiłem całym ciałem. Bez przerwy bo bałem się dość obfitego w zera mandatu, parłem do góry modląc się żeby nikogo nie spotkać. Merida na plecach, w rękach, targana po kamieniach żeby tylko wejść kolejny metr do góry. Skrajne wyczerpanie, co chwilę się ślizgałem, rower leciał z rąk. Nie wiem co bardziej bolało, uda od jazdy czy ręce i barki od noszenia, pchania, ciągnięcia. Kiedy myślałem, że to kolejna trasa "BEZENDU", wreszcie pojawiła się normalna trasa. Umarłem, ale musiałem jechać dalej. W myślach było, że teraz fajny zjazd do schroniska i jakakolwiek forma noclegu (bo czy namiot wolno rozbić nie wiedziałem). Ale Góry Stołowe postanowiły dać mi kolejnego kopa w dupę i do schroniska jechałem nudnym szerokim szlakiem przez pola, oczywiście pod górkę. Dużo później niż zakładałem wtoczyłem się do Schroniska, gdzie mega uprzejma Obsługa poinformowała, że namiocik jak najbardziej można rozbić. Polać Im! A propos polania - zmęczony i wypruty z sił i chęci do jazdy, spytałem od niechcenia czy mają piwo. "Jasne". Lekko rozochocony spytałem po ile "5zł". Totalnie zorgazmowany rzuciłem żartem - to może jeszcze Żubra macie? "Tak mamy". Gdy wstałem z podłogi krzyknąłem pełne wigoru "TO PROSZĘ DWA" i udałem się na miejsce wiecznego spoczynku za schronisko :P.
Namiot rozbity, chłodno się robiło więc się poubierałem. Komórka poszła do ładowania a ja wziąłem się za robienie jedzenia. Wrzątek nawet darmowy mieli!!! Wszystko szamane pod namiotem, w oddali jakieś religijne pierdolenie z okolic ogniska, bo jacyś niepełnoletni obrońcy krzyża przyjechali. Na szczęście potem zaczęli śpiewać normalne piosenki. Próba wyprania odzieży, próba wysuszenia (nieudana bo w nocy i nad ranem popadało, i wilgoć była spora), ja sam udałem się pod prysznic gdzie przeżywałem orgazm za orgazmem i dowiadywałem się o kolejnych ranach kłutych, szarpanych czy też ciętych, jakie powstał na moim ciele i dawały o sobie znać pod naporem ciepłej wody. Potem szukanie zasięgiu i rozmowa z Moim Naczelnym Motywatorem, który został na Śląsku ;). Następnie trochę planowania, dorwałem się też do pisania małej relacji na kartce i wreszcie śpiurkać. Zmęczony masakrycznie, jutrzejszy dzień planowałem także bardzo ambitnie, ale planowałem też wreszcie się trochę wyspać :P
Ochoczo nastawiony do dnia. ..chyba :P
A prądu dla nas nie mieli : <
Moja membrana :D
Widoczek na schronisko
A tu był ładny widoczek więc nawet uwieczniłem Meridę. Nie wiedziałem tylko że niedługo znów będę mógł ją stamtąd uwieczniać :/
Znalezione =P
Miejsce pierwszych promieni :P
Serwisik. Myślałem że to coś z przednim heblem więc zdjąłem koło czym rozstroiłem sobie idealnie zrobiony hamulec na parenaście następnych kilometrów. A okazało się, że to jakiś kamień utkwił w oponie i uderzał o ramę...
Czeskie strony :)
Czeskie strony, czeskie pola. Nie mogłem oderwać oczu. I jak ciepło się zrobiło! Mrrr. I sucho :p
Gdy byłem ubrany w oczojebną pomarańczową kurtkę a na plecaku miałem oczojebny różowy (dzięki Alpinus... :P) pokrowiec przeciwdeszczowy, WSZYSTKIE krowy czy inne byczki lampiły się na mnie niemiłosiernie. Caaały czas, podążając za mną łbem :P. Czułem się TAKI sławny! (:
Te widoczki mnie zakoffały :P
O.
Żółta masakra Meridą mechaniczną
Żółta masakra Meridą mechaniczną
Domek za schroniskiem (genialnym! polecam.)
Moja suszarnia :P