Sudety Challenge - dzień 2

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Wyjazdy
Przełęcz Okraj -> zielony graniczny -> Chełmsko Śląskie
40km, 2000 metrów w górę

Pobudka przed 5 rano i zwijanie sprzętu. Zimno, mokro i śpiąco. Na sam początek miłego dnia dalsza część podjazdu do granicy. Rześkiego, dość =P. Na Przełęczy Okraj melduję się niedługo po wyruszeniu. Chciałem do schroniska, podładować sprzęt i pobrać wrzątku aby zjeść jakieś spóźnione śniadanie. Ale schronisko pozamykane na cztery spusty, jakby od lat było nieczynne :P. Zresztą całe to przejście graniczne to jedno wielkie miasto duchów. Sklep chyba dawno towaru nie widział. Nie było więc co tam długo siedzieć, zwłaszcza że pogoda bardzo szybko się popsuła (przywitało mnie rano czyste niebo), przyszły chmury, mgła i mżawka. Rzut oka na mapę i już wiedziałem, że tego dnia smaczek czyli wspinaczki i zjazdy szlakiem granicznym, poprowadzonym wierzchołkami gór. Krówka fullka, jej gumki-ciągutki i (nie)dzielny dżokej ruszyli więc zielonym. Szlaczek mrr, wszystko w siodle i bardzo miłe do jazdy. Tylko widoków brak, bo ledwo widać po czym się jedzie :P. Zimno, mokro i nieprzyjemnie. Tak mijał czas, aż brakować zaczęło zapasów, skręciłem więc do wsi i zakupiłem przedziwną i przeohydną wodę mineralną, chlebek i zwyczajowe kalorie w czekoladzie. Z wiochy wybyłem czerwonym rowerowym ponownie do granicy, złapać ponownie mój zielony szlak. I tu zaczęła się kilkugodzinna katorga.

Szlak jak w Bieszczadach, totalnie zapomniany. Przywitał mnie MEGA wypaśnym błotem, gdzie zaliczyłem kilka gleb, nie wiedząc i nie widząc gdzie w ogóle jadę. Szerokość "szlaku" była równa połowie szerokości kierownicy krówki fullki, o wygodzie jazdy nie było więc mowy. Duży plecak także nie ułatwiał zadania. Szlak pełen błota, wody, powalonych drzew, krzaków rosnących wszędzie. Ale to był dopiero początek. Potem szlak przestał istnieć, tylko co pewien czas na losowym drzewie widniało oznaczenie, ale czułem się jak w przeprawie przez las. Nie było gdzie uciekać, więc brnałem tak BARDZO powoli, bijąc kolejne razy rekordy w ilości przekleństw na sekundę kwadratową. Sporo było w tym wszystkim podejść, co tym bardziej mnie demotywowało. Pogoda także nie poprawiała nastroju, wciąż mokro i nieprzyjemnie. Całe ciało miałem już pokłute, poobdzierane. Rower oblepiony błotem, liśćmi. Tu i ówdzie powtykane co kilka metrów jakieś gałęzie. Masakra ta ciągnęła się bez końca a kolejne spojrzenia na mapę oznajmiały iż tego wyrypu jeszcze trochę... W życiu nie widziałem dłuższego "trocha" :P. Po drodze trafiały się jeszcze z 3 odcinki, które zryte przez samochody leśników były krainą błota i rozkoszy. Odcinki, gdzie całkowicie gubiłem szlak i zostawiając Meridę w błocie chodziłem w różnorodne ścieżki i szukałem oznaczeń, wreszcie jebiąc to totalnie i jadąc na własne wyczucie.

Wreszcie jednak zobaczyłem w oddali DK numer 5. Cel widoczny lecz słabo osiągalny, do pokonania jeszcze parę hektarów pokrzyw o wzroście dwóch metrów i jedna wodna przeprawa. Nie wiadomo było gdzie oni w ogóle widzą tu jakiś szlak, zero wydeptania, ZERO ABSOLUTNE. Ten szlak nie istnieje. Zamiast pokrzyw postanowiłem po raz kolejny przyjąć na klatę pokopanie prądem z ogrodzenia i przeprawić się sąsiednim polem. Tak więc testując kolejny raz odporność tylnej zmieniarki XT na roślinność, dotarłem do rzeki. Przede mną kolejny myk przez ogrodzenie i...most. A raczej to co zostało z tej pewnie przedwojennej konstrukcji oO. Dwie mokre i śliskie belki. Ja, plecak i SPD-ki? Niee... Postanowiłem poszukać zejścia do rzeki i wjeb... się w nią tak jak stałem, w końcu w butach i tak było już mokro :P. Tak oto kilkadziesiąt metrów dalej jak ten dzikus wyłoniłem się z puszczy i podzieliłem przez telefon wrażeniami, odpoczywając i klnąc na przygranicznym parkingu :P.

Lubawka, DK5.
Chciałem ambitnie dalej jechać granicą. Plany me zmieniło spojrzenie na mapę, to wszystko wyglądało tak samo. Nie chciałem tego przeżywać ponownie, bo to była tylko strata czasu i energii, o najważniejszym - ochocie do jazdy - nie wspominając. Zresztą gdy ruszyłem w dalszą drogę i zobaczyłem że oznaczenie szlaku zielonego widnieje na przydrożnym drewnianym kiblu a następnie gubi się w masie krzaków i innych traw czy drzew - stwierdziliśmy z krówką solidarne "pierdole zielone" i dając popis równy utworom Mozarta, poszumieliśmy laćkami sunąc po DK5 w kierunki centrum i odbicia Międzynarodowym Rowerowym na Chełmsko Śląskie i do granicy. Tam odbicie znów na zielony, który trochę po drodze gubiłem bo prowadził przez jakieś dziwne pustkowia i tak oto dotarłem znów do granicy, do czerwonego i do wiat turystycznych. Foch na nie i zjazd trochę bardziej na wschód, gdzie znajduję następną wiatę położoną już trochę lepiej, choć wciąż zaraz przy szosie, na widoku. Nieprzyjemnie, ale zaczynało porządnie lać a ja miałem już dość, sprzęt także wołał małe "muuuuu" o minimalną choćby ilość oleju.

Obóz rozbito na łądnej wiacie, namiot bez tropiku. Szybko zabrałem się za małe ognisko, które i tak dało w cholerę dymu bo wszystko mokre. Wreszcie ciepła herbata, dobre jedzenie, kiełbaski z ognia. Niebo! Szybki serwis (czytaj: benzyna i olej, plus troche czyszczenia goleni i napędu z roślin), przepakowanie, próba wysuszenia mokrych rzeczy (i w tym momencie wkładki do moich SPD zmieniają kształt od ognia :P) i od razu w kimę, gdzie doznaję jeszcze kilku schizów gdy parę samochodów zajeżdża na pełnych obrotach na parking przed wiatą, trzaska drzwiami i odjeżdża z boksowaniem kół. W końcu zmęczenie bierze górę.

Przełęcz Okraj, zamknięte schronisko, sklep i brak wyraźnych oznak życia :P


Napotkana wiata daje chwilę odpoczynku od ulewy, wiatru i zimna. Suszenie i szybkie jedzenie. Krótki serwis bajka


Zielony szlak graniczny, masakra. Masakra. MASAKRA.


Zielony to nie będzie tego dnia dobry kolor


:*


:~ :/


Ta. Weż po tym przejdź z rowerem. No lepszego zakończenia naszej przygody z zielonym szlaczkiem być nie mogło


Ulanowice (Podlesie) - PRZEPIĘKNE miasto, polecam gdy ktoś bedzie w okolicy :)


Miejsce okupowane na czas nocy, a.k.a. nocleg

Komentarze (2)

zagubieni grzybiarze? :P nie wiem

nax 11:25 poniedziałek, 30 sierpnia 2010

krowa fullka i dłuższe "trocho" widać alienacja w dziczy
dobrze służy polskiemu słowotwórstwu :]
100 bluzg per minute (bpm ;p ) i ostateczne podsumowanie telem hmmm
znam to, choć z dużo bardziej błachego powodu pogodowego :p

piękna chmurka na fotce nr 1 wrrrr , tylna opona wygląda jak slick :>
na amorku widzę niedawną historię z hałdy :/
podobny strumyczek zaskoczył mnie kiedyś w lesie, nie miałem morza
w butach i skończyło się na rzucaniu na drugi brzeg czym się da i
przeprawą tylko z bajkiem :p a kładka podobna do tej w lesie na helence :p

PS co to za auta ? :o strażnicy texasu ?

mehow 09:11 poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa odnia

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]